sobota, 8 listopada 2008

Lange Nacht der Forschung

Wpis dedykuję Sylwii i Patrykowi.

80% Erasmusowców wybyło do Wiednia. Nie jestem wśród nich z dwóch powodów. Raz, że już byłem swego czasu w stolicy Austrii, a dwa, że nie mam specjalnie funduszy po temu.
I nie mam ochoty się znowu upijać.

Nawet bez tej zbieraniny narwańców i urwipołciów, jaką stanowią Erasmusowcy, można wypełnić sobie czas. Przypadkiem odbywała się akurat w Klagenfurcie Lange Nacht der Forschung czyli Długa Noc Nauki. Cały kompleks budynków uniwersyteckich został podzielony na ponad pięćdziesiąt stref. W każdej z nich było przedstawiane jakieś konkretne zagadnienie z róźnych dziedzin nauki. Przed wejściem do Uniwerku stał miły pan nalewał i częstował tutejszym piwem. Za darmo i do tego prosto z beczki. Obok pana znajdował się pokraczny kontener, a w nim dwie kanapy, telewizor plazmowy, ogromna kamera i mikrofon. Parodia Wielkiego Brata o niezwykle kreatywnej nazwie Little Sister. Jak się po chwili okazało na środku głównego uniwersyteckiego korytarza znajdował się telebim i głośniki, na których można było oglądać ludzi z kontenera. Ciekawy pomysł.

Z początku czas mijał na rozeznaniu się w sytuacji i obczajeniu kilku pobliskich stoisk. Jedno z nich promowało rozmowę jako środek komunikacji międzyludzkiej. Zachęcano ludzi by usiedli w klimatycznie ustrojonym pokoju, znaleźli sobie partnera, wylosowali karteczkę z tematem i go omówili. Pomimo pewnego chaosu organizacyjnego, sam pomysł wydał mi się strzałem w dziesiątkę.

Na innych stoiskach można było się przekonać na co austriacki rząd wykorzystuje pieniądze podatników. Na stoiskach wydziałów technologii informacyjnej prezentowano zbudowane tutaj roboty. Jeden wykrywał ruch i podążał za nim. Drugi wyglądał jak helikopter, tylko miał cztery poziome śmigła. Lot miał nad wyraz stabilny. Pomimo profesjonalnej oprawy, trudno było oprzeć się wrażeniu, że to po prostu zabawki. A przynajmniej helikopter na pewno.

Swoje pięć minut miały też wszystkie kraje słowiańskie. Instytut Slawistyki wykonał kawał dobrej roboty prezentując słowiańskie ciasta, sałatki (polska warzywna!) i napoje (heh, Wyborową). Korytarze były upstrzone mapami słowiańskich krajów, a na stanowiskach komputerowych można było posłuchać podstawowych zwrotów w każdym ze słowiańskich języków. Niestety w Klagenfurcie ciągle brakuje zakładu zajmującego się historią i kulturą Polski.

Grupa teatralna, do której należę, prowadziła warsztaty poprawiające postawę, dykcję i angielską wymowę (w końcu to Englisches Theater). Wstąpiłem na moment by wziąć udział w warsztatach. Jak to zwykle bywa, chwilowe odwiedziny skończyły się w późnych godzianch wieczornych. A nawet nocnych. Spotkałem przy okazji parę osób, z którymi przygotowuję skecze na grudniowy, przedświąteczny show. Razem postanowiliśmy, częściowo przejmując dowodzenie, a częściowo zachęcając ludzi do żywszego udziału, wspomóc dziewczyny prowadzące warsztaty. Nawrzeszczeliśmy się i naskakaliśmy do woli. Kiedy ruch wreszcie zelżał (w warsztatach wzięła udział masa ludzi, od maych dzieci po staruszki), pomimo zmęczenia, stwierdziliśmy, że trzeba się ponawydurniać gdzie indziej. Odwiedziliśmy więc pokój rozmów i kontener. Na naszej trajektorii znaleźli się również pan z darmowym piwem i słowiańskie napoje. W końcu powróciliśmy do naszej sali, pozbieraliśmy wszystkie możliwe do spożycia paczki chipsów i rozsiedliśmy się wygodnie. Pokomentowaliśmy skecze, które tworzymy i pochichraliśmy się z niesamowitych głupot jakie nam przychodziły do głowy.

Po powrocie do pokoju w akademiku z zupełnie irracjonalnych przyczyn zebrało mi się na refleksje. Niezwykle chaotyczny zbiór myśli, który postanowiłem przelać na wirtualny papier tego bloga.

Między ludźmi należącymi do grupy teatralnej rodzi się specyficzna więź. Jednak nie leży ona na układzie współrzędnych miłości i nienawiści. Jest poza nim. Wraz z grupą człowiek myśli, tworzy, denerwuje się przed wejściem na scenę. Jest częścią jednego organizmu. Oczywiście są role ważniejsze i mniej ważne. Ale mimo wszytsko wszystkie są potrzebne. Dobrze jest kiedy, grupie przewodzi, ktoś charyzmatyczny. Wtedy wszyscy słuchają tego spiritus movens. Nikt nie kwestionuje jego/jej autorytetu. Osoby przeciwnej płci podkochują się w niej skrycie. Osoby tej samej płci wpatrują się w nią z podziwem. Jednocześnie jest to część tego samego organizmu. Jest jak każdy z nas.
Kiedy brakuje charyzmatycznego lidera, wtedy większość prób to tylko przykrywka, żeby urwać się z kolejnej lekcji niemieckiego i posiedzieć w sali B2 lub na ławce w parku i pogadać o głupotach:). Nie przeszkadza to jednak w tworzeniu się tej specyficznej pajęczynki wspomnień. Nawet po wielu latach, kiedy ta więź już dawno wyblakła ciągle pozostają wspomnienia.
Wspólnie tworzone dzieło wymaga wysiłku, czasu i poświęcenia każdego. Kiedy jest się tam na próbie otaczający nas świat zaczyna się powoli rozmywać. Zostaje tylko moment. Coś na kształt tej linii między przeszłością a przyszłością, o której mówił Makbet. Nieuchwytny jak świat, który przed chwilą zdążył się już całkowicie rozpłynąć. Na scenie nieśmiali zamieniają się w uwodzicieli, wybuchowi w milczących, zdrowi w szalonych. A wszystko to tylko dla ulotnej chwili jaką jest przedstawienie, dla tej jednej godziny. Poświęcenie dla czegoś tak pozbawionego sensu jak sztuka teatralna czyni ludzi szczęśliwymi. To pewnie jakaś namiastka spełnienia, którego zaznał Faust wymawiając słowa "Trwaj chwilo jesteś piękna".

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna