sobota, 4 października 2008

No cloud, no squall, shall hinder us! The PubCrawl.

Kiedy obudziłem się w piątek późnym rankiem, lało jak z cebra. Wtedy też, mój historyczny umysł, który nawykł do kojarzenia faktów - z wolna zaczął rozważać wpływ ulewy na moją skromną osobę.
O 20.00 miał zacząć się PubCrawl, który u swych podstaw ma kursowanie pomiędzy różnymi pubami w mieście. Nic to! - pomyślał Piotr - przecież przejdzie do 20.

Kiedy o 18.00 nie dość, że ciągle lało i grawitacja nie zamierzała zmienić kierunku przyciągania wody, nieboskłon zaczęły rozświetlać pajęczynki wyładowań elektrycznych, a grzmoty dudniły głęboko, zwielokrotnione echem odbijającym się od pobliskich gór. No nie, nooooooo jaaa tej.
Nie dałem się jednak wciągnąć w ten chwilowy moment zwątpienia i słabości i potraktowałem tą pogodę jako nieśmieszny żart.

PubCrawl zaczynał się o 20.00 w jednym z większych klagenfurckich pubów. Co cieszyło to, talony na darmowe piwo w tymże pubie. Okazało się, że burza nie odstraszyła prawie nikogo (no może z 4 - 5 osób). Kiedy po jakieś godzinie zbierania się ludzi w przysłowiową kupę, wydawało się, że już nikt nie dotrze - organizatorzy ogłosili otwarcie igrzysk.

Podzielono nas na 10 sześcioosobowych drużyn. Moja drużyna składała się z Turczynki, dwóch Hiszpanek, i dwóch Austriaków. Jako, że jestem dużym dzieciuchem, od razu podłapałem idea konkurencji. Prawda jest taka, że na polskich imprezach brakowało mi czasem różnistych konkursów. Czas teraz przejść do opisu poszczególnych dyscyplin.

Pierwsze zawody to (tamdadadadam) drużynowe picie piwa na czas. Sadzano dwie grupy w kolumnach obok siebie. Jeśli pierwsza osoba wypiła piwo, kładła pusty kufel na swoją głowę, sygnalizując tym samy siedzącej za nią kolejnej osobie, że może zaczynać pić swoje. Kiedy opróżniałem swój kufelek (oczywiście duszkiem) słyszałem tylko wyrwane z kontekstu komentarze w stylu "f@#$ing machine". Enyłej.

Druga konkurencja dodała trochę pikanterii, (a trzeba powiedzieć, że teamy były koedukacyjne) polegała ona na przekazywaniu sobie podstawki do piwa z ust do ust, odpowiednio zasysając powietrze. Podstawka musiała zostać przekazana w jednym ciągu przez całą drużynę. Nam (nasza drużyna nosiła wdzięczne imię Killer Beaver) udało się za pierwszym razem.

Szybka zmiana pubu wiązała się z szybkim marszem przez deszczowe centrum Klagenfurtu, gdzie czekała na nas kolejna konkurencja - Quiz wiedz o Austrii. Pytania dotyczyły reprezentacji piłkarskie, potraw, monet itd. Trzeba było także rozpoznać odpowiednich ludzi po zdjęciach. (Kwadratowa szczena gubernatora Kalifornii - do rozpoznania wszędzie). Jakoś poszło, troszkę się historyczna wiedza przydała, ale i tak Mendla (nie Gdańskiego, tylko tego od groszku i genetyki) nie rozpoznałem. Sam pub był bardzo mały, toteż kiedy wcisnęło się do niego z 70 osób - przejście do ustępu graniczyło z cudem. Trzeba było przedzierać się na Spiderman'a. Po suficie.
Był to ten moment, kiedy ludzie byli już po paru głębszych i nie dziwiły głośne śpiewy, czy też tańce na chybotliwych stołach.

Kolejna przebieżka i kolejny, ostatni już przystanek. Tym razem była to tancbuda utrzymana w latynosko-hiszpańskich klimatach. Ostatnim zadaniem okazał się taniec Limbo, czyli przechodzenie pod coraz niżej ustawionym drążkiem. Po dobrych 4 godzinach picia i imprezowania, bardzo trudno było zebrać drużyny do tej ostatniej konkurencji. Mój team poradził sobie z tym chybko i mogliśmy oddać się czystemu imprezowaniu.

W tak zwanym międzyczasie ogłoszono wyniki. I co się okazało? Tak. Killer Beaver wymiótł. Nagrodą za pierwsze miejsce okazały się wejściówki na jakąś przyszłą imprezę i (NIESPODZIANKA) alkohol. Rozradowany zwycięstwem wskoczyłem w miarowo podskakującą na parkiecie masę ludzką. Po niedającej się zmierzyć chwili, z masy wykrystalizowały się dwa polaryzujące się bieguny. Pierwszy południowo - hiszpański, drugi (a jakże!) północno - polski.
Łącznie Polek i Polaków jest z dziewięcioro, stanowimy więc ( pod względem liczebności) drugą siłę. (Pierwszi oszywiście są Hiszpanie). Zaczeliśmy się więc, zarzucać różnymi piosenkami z narodowych repertuarów (patrz stosowny myślnik w poprzednim wpisie). W polskim repertuarze znalazły się szlagiery Kazika, Elektrycznych Gitar, Rota (sic!), Ukraina i różne piłkarsko - kibicowe przyśpiewki (POLSKA! Biało - czerwoni!).

Jak dotarłem do domu nie pamiętam. Obudziłem się o 13.00

Komentarze (4):

Blogger Staszek Krawczyk pisze...

"Machine"? Czyżbyś duszkował aż tak szybko?

"Tańce na chybotliwych stołach" — a policzyliście potem, czy Wam nie zniknęli jacyś hobbici?

Naprawdę nie pamiętasz? :-)

4 października 2008 23:17

 
Blogger Piotr Podróżnik pisze...

Pół litra w poniżej 20 sekund? Nie wiem czy to szybko, bo nie mam rozeznania.


Oczywiście, że pamiętam. Nie padało już:).

4 października 2008 23:22

 
Blogger zofija pisze...

Ja też chcęna Erasmusa....

6 października 2008 10:26

 
Blogger Piotr Podróżnik pisze...

Zosiu? Czy to przez te opisy imprez zachciało Ci się Erasmusa?:)

6 października 2008 12:47

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna