piątek, 23 stycznia 2009

It's OK...

...To be gay! To rejoice with the boys!

Miało być o dalszym gejowaniu i kolejnych częściach figofagidelicznej sagi.

Ale nie będzie.

Bad Taste party II. Pod tym szyldem zasesjowana społeczność Erasmusów postanowiła zrelaksować się, wyimprezować i ponawydurniać do woli.
I było przyzwoicie, całkiem klimatycznie i atmosfera sprzyjała głupczeniu.
Siedzę sobie na kanapie i obserwuję tańczących na serio lub dla żartów Erasmusowców. Gadam też z pewnym Finem, który przebrał się marleyowsko-hawajski strój (NB: jeszcze bardziej podkreślający jego wyluzowaną i spokojną fińską naturę).

WTEM!

Widzę, że wokół kogoś zacieśnia się kółeczko z Erasmusowców krzyczących What the fu*#!
Gnany ciekawością wyskoczyłem z kanapy i podbiegłem zobaczyć co się dzieje. Zobaczyłem nieprzytomnego Alexa leżącego na ziemi i Erasmusowców wydzierających się na jakiegoś Austriaka/Ruskiego (narodowości nie ustaliliśmy do dzisiaj). Okazało się, że ów pijany kolo zaczął dusić jednego z naszych (Ildefonsa). Alex powiedział zakapiorowi, żeby przestał, za co zarobił solidnie w twarz. Zleciał z podestu do tańczenia i stracił przytomność.

Wydawało się, że sytuacja zostanie opanowana, gdyż ów kolo o nieokreślonej narodowości został zahukany przez ponad dziesięć Erasmusowców, każących mu się wynieść z lokalu.
Wtedy właśnie Marcos z Nikaragui w ramach vendetty postanowił przylać solidnie zahukanemu agresorowi. Za swoją vendettę przyszło mu zapłacić złamanym nosem. (Jak sam mówi, u niego w Nikaragui ciągle tak się leją po twarzach).
Rzucił się na Austro-ruska i walka szybko przeniosła się do parteru.

W tym momencie współziomek agresora (również Austro-rusek) postanowił rzucić się z pomocą swojemu koledze, który zbierał już wtedy niezłe baty (Erasmusi chyba polubili kopanie leżącego, no i Marcos ciągle napierał). Nie zastanawiając się próbowaliśmy go z Felipe złapać, żeby uniemożliwić mu rzucenie się w wir walki. I wtedy właśnie nieznany mi Latynos, niechybnie zauważając zamiar ataku, podbiegł i zaczął trzaskać na pół pochwyconego Austro-ruska nr 2. Nasza próba do zatrzymania gieroja przerodziła się w inną próbę - rozdzielenia dwóch zaciekle walczących psów. Jedyne co nam pozostało to krzyczeć coś w stylu: Halt! Genud! Friede! i próbować rozdzielić coraz bardziej zwartych walczących.

Wtedy do akcji (no wreszcie) włączyli się właściciele lokalu i uprzejmie wyrzucili prowokatorów za drzwi.
Alex odzyskał przytomność po pięciu minutach. Dostał torebeczkę z lodem i mnóstwo słodkich, choć bolesnych buziaków. Następnego dnia musiał udać się do szpitala w celu uzupełnienia zęba, który się ułamał.
Po upływie trzydziestu minut od incydentu, większości udało się z powrotem wrócić do normalnego trybu imprezowania. I tylko Ildefonso, od którego wszystko się zaczęło, był niezwykle pobudzony i każdemu opowiadał co się wydarzyło. (A FU#%@^@ NAZI IT WAS!)

Pozwoliłem sobie postawić tequilę.

Komentarze (3):

Blogger słowi_Anka pisze...

1. Nie ruski, tylko Rosjanin, Moskal, kacap... itp. jak wolisz ;) Ruski to np. latopis Nestor :D
2. Ten Ildefons nie wyjaśnił Wam, o co tak naprawdę poszło???
3. Nasze połowinki pełna kultura, nie to co u Was... ;)

26 stycznia 2009 20:30

 
Blogger Piotr Podróżnik pisze...

RUSKI jak PIERÓG
Ildefonso po prostu przechodził obok.
Ale to nie były połowinki!

26 stycznia 2009 22:23

 
Blogger słowi_Anka pisze...

Wiec może to był jednak jakiś rasista z tego napastnika...

26 stycznia 2009 23:28

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna