niedziela, 11 stycznia 2009

Walpurgisnacht


Księżyc stracił wiele ze swej dawnej magii. Już sporo wody w Wiśle upłynęło od czasu kiedy dwójka dziarskich Amerykanów wylądowała na Księżycu i zebrała stamtąd ze sobą jakieś dwadzieścia kilogramów kamyczków. I pomimo tego, że już z dobre dwieście lat żyjemy w epoce rozumu, ciągle istnieje w ludziach pewne dziwne i z grubsza irracjonalne przeczucie.
Wystarczy bowiem spojrzeć na cienie rzucane przez trupioblade światło Księżyca w pełni, by przekonać się, że gdzieś w oddali jakiś nieszczęsny likantrop zmienia się właśnie w wilkołaka. By przekonać się, że na czarnym niebie szybują samotnie wampiry próbujące upolować te resztki niewiast o błękitnej krwi, które nie straciły jeszcze swego dziewictwa w przypływie jakiegoś fast-food'owego religijnego przeżycia.

Pomimo zimnowojennych wypraw na Księżyc ciągle nie możemy zasnąć w czasie pełni. Jakby jakaś siła wyciągała nas na spacer. Właśnie wtedy. Jakby coś kazało nam patrzeć na Księżyc w pełni, podobnie jak wiedziony pierwotnym instynktem wilk wyje do srebrnej tarczy rozświetlającej niebo.

Kiedy wreszcie oderwałem wzrok od Księżyca, jakby odruchowo spojrzałem za siebie. Idąc na imprezę do akademika Concordii, co jakiś czas sprawdzałem czy wszyscy mieli swoje cienie na miejscu. W nieoświetlonym Klagenfurcie światło Księżyca wyraźnie oplatało swoją poświatą wszystkie zacienione miejsca.
Byliśmy na głodzie prywatkowym. Pierwsza impreza w Nowym Roku. Musiało być z hukiem.

I było.

- Do You know that in polish the difference between the words water and vodka is just one letter? - żartuje z niezwykle silnym brytyjskim akcentem, wyraźnie zadowolony i dumny ze swojej niepospolitej wiedzy Tom
- Water is "voda" and vodka is "vódka" - ciągnie dalej swój żart
-Now that is one heck of a suprise, Tom - odpowiada niezwykle ubawiony całą sytuacją Piotr
Na twarzy Toma, pojawiły się nieznaczne oznaki myślenia
- Are You Polish??
Piotr skinął głową i wybuchnął śmiechem
- Vodka is the one coming of the tap right? - drąży dalej Tom, tym razem zwraca się już do dziewczyny siedzącej po drugiej, innej niż Piotr, stronie.

Ostatnie zdanie wypowiedziane przez lekko naprutego już Toma było po części prawdziwe. Wódka istotnie lała się strumieniami. Z braku soku za popitkę służyło piwo.

- Przepraszam, ja wódkę zapijam wódką!


Nie jest żadną tajemnicą, że alkohol w tajemniczy sposób tłumi działanie superego. Tracąc część swoich hamulców Piotr uwolnił się od cisnących go konwenansów. I poszedł na całość:

- Pamiętasz rozdział Wielki Inkwizytor w Braciach Karamazow Dostojewskiego...?

Nie wiem jak Laurie to robi, ale ona naprawdę pomyliła wodę z wódką. No nic, na pewno ewolucyjna adaptacja do zmian w środowisku. Przynajmniej tak tłumaczył to sobie mój głaskany Żubrówką umysł. Zara. MOMENT. Tom?? Laurie? Skąd tu się wzięli ci wszyscy ludzie?
Trzeba napomknąć, że impreza zaczęla się w małym, ale swojskim-polskim (z małą domieszką Chile) gronie.
Czas mijał na pogaduchach i zdążyło go trochę upłynąć, gdy do piwnicy w Concordii zawitała ekipa z Uniheim'u z jakimiś nieakademikowymi domieszkami. I zaczęły się tańce..

Odebrałem kurtkę z pokoju i około czwartej wyszedłem na mroźne światło Księżyca i jeszcze mroźniejsze powietrze. Powietrze było czyste, ale mimo to musiałem przetrzeć oczy. Na tym siarczystym mrozie stało z siedem osób. Jedna leżała na ziemi i chichrała się co niemiara. (Chilijczyk! Pomyślał Piotr)
Trzymający się płotu Ziom wytłumaczył mi szybko o co chodzi.
- P.... P......Pośmy jeszce Żołądkową Gorzką,... no fiesz, tą dla Viki otwoszyli.
Nie wiem dlaczego, ale słowa Żołądkowa Gorzka i Viki wymówił wyraźnie.

Będący jeszcze w stanie chodzić bez wspomagaczy Portugalczyk przejął pałeczkę i kontynuował wyjaśnienia. Po dłuższej chwili zrozumiałem, że chcą oni jechać do centrum do jakiegoś klubu. I zamówili taksówkę. (W tak zwanym międzyczasie udało nam się jakoś podnieść Chilijczyka z ziemi)
- Zaraz, zaraz! O czwartej nad ranem?
Umysł Portugalczyka nie była już jednak w stanie dokładnie ocenić o co chodzi.
Taksówka istotnie przyjechała po dłuższej chwili (A może krótszej chwili, ale przez ten mróz wydawało się, że dłuższej). Międzynarodowa ekipa wtoczyła się do taksówki wykrzykując coś tam, każdy w swoim języku. Było to jednak na tyle niezrozumiałe, że Hiszpanie nie rozumieli hiszpańskiego, a Polacy polskiego.

Okazało się, że taksówka jest za mała. Ludzie więc zaczęli wysiadać z drugiej strony. Kiedy już wszyscy wysiedli, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku zapłacono za taksówkę (nie jestem do końca pewien, kto zapłacił) i taryfa odjechała w siną dal. Pusta. Żegnały ją hiszpańsko-polskie przekleństwa.

Po powrocie do Concordii Ziom postanowił kupić jeszcze piwo (suszyło czy co?). Miał tylko banknot o wartości dziesięciu euro, toteż podszedł do automatu z napojami przyjmującym banknoty (Tak! Są w nich piwa i to różne rodzaje piw, cała Austria!). Po dobrych dziesięciu minutach, które upłynęły na próbach włożenia banknotu do niemiłosiernie małej szpary, Ziom się poddał. W przypływie przyjacielskich uczuć zapytałem:
- Tej, daj mi spróbować!
- Nie! Zepsuty jest! - mówiąc to, ziom kopnął automat i rozłożył się wygodnie w fotelu.
Na te wydarzenia Chilijczyk trzasnął otwartą dłonią, z całej siły w stół. Wpadł w zadumę. Na jego twarzy, podobnie jak wcześniej na twarzy Toma, pojawiły się oznaki myślenia.
- Ał, that hurts...

Nie wiem dlaczego powiedział to po angielsku. Chyba przez ten, krótki przebłysk myśli. Potem wrócił do hiszpańskiego. Odprowadzaliśmy go do Mozartheim'u dobre pół godziny (Normalnie to droga na siedem minut, spacerkiem w tempie austriackich emerytów).
Wypracowałem sobie wtedy taką oto teorię (Wtedy wydawała mi się ona niezwykle dobrze umiejscowiona w mojej wiedzy o fizyce!), iż każdy wypity litr alkoholu zwiększa wewnętrzną grawitację o dziesięć. I w myśl tej teorii Chilijczyk przyciągał do siebie wszelkiej maści samochody i drzewa. Jakby wypił więcej niechybnie zacząłby przyciągać Ziemię.

Wreszcie dotarłem do swojego pokoju, szybko rzuciłem okiem na łóżko mojego współlokatora. Jest! Śpi! Dotarł, udało mu się. Nie rozmyślając dłużej (A było to trudne) rzuciłem się do wygodnego wyrka. .....

Jakie było moje zaskoczenie, kiedy obudził mnie dziewczęcy głos! Kurde! Co? Mój współlokator przeżywa jakąś mutację zwrotną czy jak?
Wytłumaczenie było jednak o wiele prostsze niż to co proponował mój umysł. I o wiele bardziej oczywiste.

Kaca nie miałem.

Komentarze (4):

Blogger Staszek Krawczyk pisze...

A może Tom myślał, że mamy takie krany, iż z jednego kurka leci woda, a z drugiego wódka?

12 stycznia 2009 13:20

 
Blogger Piotr Podróżnik pisze...

W celu zbadania tej sprawy powołaliśmy do życia komisję śledczą do spraw wódki w Klagenfurcie.

Oto cytat z protokołu:

"Wysoki sejmie, Trudno określić czy Tom wtedy w ogóle myślał. To dobry chłopak był i mało pił."

Sprawę uznaje się za zamkniętą!

12 stycznia 2009 13:23

 
Blogger słowi_Anka pisze...

Jako, że wilkołactwo to słowiański wynalazek sadzę, iż w Klagendorfie powinieneś obawiać się tylko braku wódki ;) Co innego, kiedy w moim domku na obrzeżach Poznania księżyc centralnie świeci przez okno w dachu na mą śniącą twarz... Od razu przypominają mi się te wszystkie horrory, które oglądam namiętnie - zawsze wydawało mi się, że wyimaginowane strachy są niegroźne...

12 stycznia 2009 23:09

 
Blogger tret pisze...

przerażacie mnie

12 stycznia 2009 23:28

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna