poniedziałek, 2 lutego 2009

Erasmus...

...to stan umysłu.

Rodzina. Nowa rodzina? Trudno mi określić tę więź, która zrodziła się pomiędzy nami Erasmusowcami. Słowo rodzina nie za bardzo pasuje. Przez ostatnie pół roku szaleliśmy razem, piliśmy razem, bawiliśmy się razem, podróżowaliśmy razem. Po prostu byliśmy razem. Każdy wyobrażał sobie nieunikniony moment pożegnania na swój sposób. Nie było to jednak pożegnanie en masse, nie staliśmy, my którzy zostajemy, na peronie machając chusteczkami do odjeżdżającego pociągu.
Każde pożegnanie było indywidualne. Z wieloma nie zdążyłem się pożegnać. Zamiast mówić: żegnaj, mówiłem: do zobaczenia.

Przez ostatnie tygodnie ludzie tak jakby ścichli. Wszystko zdawało się zwalniać, choć czas uciekał szybciej niż zwykle. Trochę sentymentalnie, trochę dekadencko, niemrawym wzrokiem patrzyliśmy w przyszłość. Wszystko staraliśmy się przeżywać intensywniej.
Parę osób wyjechało już wcześniej, większość wyjechała w zeszły weekend. W oczach odjeżdżających można było dostrzec swoisty smutek. Smutek utraty czegoś nienazywalnego. Jednakże utrata odjeżdżających, była także naszą. Ich powrót kazał nam chociaż przez chwilę pomyśleć i przetrzeć gorzką iluzję. Wtedy właśnie pojawiła się niepewność. Czy ich odjazd będzie powrotem do rzeczywistości, czy może tylko tutaj żyliśmy naprawdę?

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna