środa, 18 lutego 2009

Siedem mgnień Erasmusa

Było już relatywnie późno. Godzina dwudziesta trzecia to dla wielu Austriaków moment, kiedy od trzech bitych godzin smacznie się śpi. Do przystanku autobusowego na Villacher Strasse zbliżały się dwie postacie.
- You must not forget that I live in the southern hemisphere, man! I have my long summer break. Hmm. Now. - Powiedział jeden z nich.
Istotnie. Był koniec stycznia.
- Havn't thought of that. - odparł drugi.

Felipe i Piotr zasiedzieli się w akademiku. Zasiedzieli i zagadali. Toczyli rozmowy, które żal byłoby przerywać. Na imprezę mogą dojść zawsze. Miała zacząć się o 22.00, by potem przenieść się do centrum. Już o 23.00 otrzymali wiadomość, że nie mają co iść do Uniheim'u, gdyż ekipa właśnie wytoczyła się na autobus. Pole manewru nie było zbyt duże. Właściwie ograniczało się do jednej wąskiej ścieżki. Trzeba było złapać ten autobus. Szal na szyję, piwa do kieszeni. Felipe musiał użyć torebki, by je wszystkie zmieścić.

Stojąc w mroźnej ciszy, obaj nasłuchiwali dźwięku nadjeżdżającego autobusu. W końcu zamajaczył w oddali.
- Do You think we would have to buy the tickets?- z głupia frant zapytał Felipe.
- Don't think so. - Odpowiedział Piotr, który dostrzegł już pewien mały szczegół.

Kiedy autobus zatrzymał się na przystanku, dostrzegł go także Felipe. Autobus był pełen. Studentów. Erasmusów. Joint-study students. Nauczycieli od angielskiego. Byli już wszyscy.
Zaparowane od ciepła drzwi autobusowe otworzyły się. Autobusowe światło wylało się na ulicę i rozdarło naturalny mrok. Mroźną ciszę przerwał wybuch dźwięku.

- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! HELLOOOOOOOOOOOO! PIIIIIIIIIJAAAAAAAAAT! FEEEEEEEEEEEEELIPE!!

Autobus wypełniony był śpiewem i śmiechem. Cały się trząsł o drżał. Gdyby mógł, to by zatańczył. Kierowca na pewno dawno czegoś takiego nie widział. Zwłaszcza, że był to jego ostatni kurs tego dnia. Felipe rozpuścił się w tłumie. Piotr dostał plastikowy kubeczek z jakimś płynem. Wypił.

- Wódka- pomyślał Piotr.

Spodobało mu się, więc wypił jeszcze raz.

*
*
*

Parę godzin wcześniej w Concordii cała ekipa zalała się w trupa. Wszystko byłoby OK, gdyby nie fakt, że plan był taki, że zaleją się w trupa dopiero w klubie. A do klubu trzeba jakoś dotrzeć. Szybki prysznic i dwudziestominutowy marsz przez mroźną ciszę działał jak silna dawka soli trzeźwiących. Fakt, że ich działanie miał za moment zostać unicestwiony, nie miał wielkiego znaczenia.

*
*
*

W Salzburgu było zaskakująco ciepło. Czyste niebo i słońce świecące na niebie z reguły są zwodnicze. Zimą, w lutym. Zarówno Lina jak i towarzyszący jej Piotr musieli zdjąć swoje kurtki. Lina zadowoliła się tylko solidnym ukraińskim sweterkiem. Piotrowi wystarczył tylko t-shirt. Zawsze był zimnolubny. Problem w tym, że nie było zimno.
- Dwadzieścia stopni - powiedziała Lina po ukraińsku patrząc na elektroniczny termometr. Oboje lubili rozmawiać ze sobą w swoich ojczystych językach. Rozumieli się doskonale.
Salzburg nie jest duży. Nie jest nawet średni. Starówkę można zwiedzić w kilka godzin. Więcej czasu zajmą zamki porozstawiane na wzgórzach otaczających Salzburg. Największa jest Festung Hohenzalburg. I właśnie w kierunku tej twierdzy, skierowali swoje kroki. Mozart wylewał się zewsząd. Reklamował główne Mozartkugeln, które z muzyką samego Mozarta nie mają NIC wspólnego.
Dzień minął niezwykle szybko. Upłynął na zwiedzaniu twierdzy, w której akurat znajdowała się wystawa upamiętniającą górski front z czasów Wielkiej Wojny; na udawaniu Napoleona w różnych dziwnych miejscach; na jedzeniu skibeczek w ogrodach pałacu Mirabell; na spacerze wzdłuż rzeki; na poszukiwaniu dwóch domów Mozarta i na wielu innych drobnostkach, które wypełniają ludzkie serca radością. Do (i z) Salzburga jechało się lekko ponad dwie godziny. Z Klagenfurckiego dworca Piotr wracał na rowerze. Ferrari. Tak minął przedostatni dzień tego semestru.

*
*
*

Kiedy następnego dnia Petruszka żegnał się z Lineczką było mu niezwykle ciężko. Była to jedna z tych osób, z którą zżył się najbardziej. Pierwszy raz w życiu doświadczał słodkiego smutku rozstania. Chociaż z początku dominował smutek, zastąpiła go powoli słodka perspektywa ponownego spotkania. Przyszłość pokaże czy do niego dojdzie.

*
*
*

Ostanie zdania. Ostanie słowa. Koniec. Dobrze, że Todd nie mieszkał już z Piotrem, bo pewnikiem oszalałby od ciągłego dźwięku trzaskania w klawiaturę. Zwłaszcza przycisk spacji był bardzo głośny. Referat na temat ekonomii Imperium Romanum został skończony. Potrzebna była tylko korekta. Udało się napisać go na czas. Trzeba było jeszcze zejść parę pięter niżej i zapytać Marię- Danielę jak jej idzie jej referat. Nie szedł wcale. W ramach wsparcia Piotr zagadał Marię na ładnych kilka godzin. Niezwykle pomocny przy pisaniu pracy okazał się serial Przyjaciele. W końcu Erasmus to też studia. I nauka.

*
*
*

Zajęcia z Ekonomii Imperium Rzymskiego stały się źródłem licznych żartów. Z dwóch powodów. Pierwszy to fakt, że jest to część seminarium magisterskiego, na które uczęszczają tylko dwie osoby. Oczywiście obie są z Erasmusa. A drugi to postać prowadzącego, który jest bardzo pocieszny. Trzeba w tym miejsc poczynić uwagę na temat samego Uniwersytetu. Jest on całkiem świeży, jego siła leży w dwóch czynnikach. Pierwszy to mała ilość studentów, a co za tym idzie korzystny stosunek ilościowy prowadzący/studenci. Nie trzeba dodawać, że ten stosunek przekłada się na jakościowy. Drugi to kadra akademicka. Składa się z całkiem rzeczowych ludzi, którzy nie mogli zadomowić się na innych (np. niemieckich) uniwersytetach. Trafiają się wśród nich takie perełki jak właśnie prowadzący Ekonomię Imperium Rzymskiego, który poza tym, że jest fachowcem w swojej dziedzinie to dodatkowo jest sympatyczny. Trafiają się też zwykłe palanty. Jak wszędzie.

*
*
*

Misty po raz kolejny postanowiła odwiedzić Piotra w jego pokoju. Omówili sprawę poprawy referatu, a resztę czasu spędzili na gadaniu o strasznych pierdołach. Wreszcie doszło do stałego punktu odwiedzin. Piotr wziął do ręki kapeć. Misty bambosz. Równocześnie zaczęli trzaskać w ścianę. Polskie sąsiadki Piotra, Iwona i Joanna muszą bardzo lubić dźwięk pukania w ścianę, od razu odpukały. Dały w ten sposób sygnał do rozpoczęcia istnej ofensywy trzaskania. W kolejnym pokoju obok, hinduscy sąsiedzi pogłośnili swoją muzykę. Można więc było trzaskać laczkami w rytm indyjskiej muzyki. Podobno Iwona i Joanna miały mieć niedługo egzamin. Dlatego tak zapalczywie odpukiwały. Musiały się przecież nauczyć wszystkiego. Wieczorem impreza pożegnalna.

*
*
*

Muzyka grała głośno. W klubie Havana dominowały latynoskie rytmy. Miał to być kolejny wieczór imprezowych podrywów, tańców na stołach i picia różnych rodzajów alkoholi. Trzeba było odciąć się od myśli o nieuchronnych pożegnaniach. Trzeba było odciąć się od erasmusowej nieznośnej lekkości bytu. Zatracić się w tej nocy, jakby nie miałoby być jutra.
Parę osób już zaczęło tańczyć za ladą. Camilo, chyba średnio świadomie, dał sygnał do zrobienia pociągu. Ludzie ustawili się w wężyku i ruszyli. Za dobrze się bawili by dostrzec ironię, która niepostrzeżenie zakradła się do klubu i zatańczyła razem z nimi.

Komentarze (1):

Blogger słowi_Anka pisze...

Relacje są bardzo obrazowe, ale zdjęcia typu nasza-klasa byłyby jednak mile widziane :) U nas też są niektórzy wykładowcy baaardzo serdecznie nastawieni do studentów :D

19 lutego 2009 19:07

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna