W czasie mego Erasmusowania zdążyłem:
- Zagrać w dwóch przedstawieniach i pomóc w organizacji trzech
- Zjeść arbuza na dachu Mozartheimu
- Jeździć elektrycznym skuterem
- Trafić do dwóch miejscowych gazet
- Jeździć rowerem po korytarzach uniwersytetu
- Zostać wyrzucony z jednych zajęć tylko dlatego, że przeimprezowałem połowę z nich we Włoszech
- Biegnąć środkiem jednej z głównych ulic miasta, na boso
- Przeleżeć cały maj na leżaku przed uniwersytetem
- Leżeć na plaży z widokiem na Alpy
- Upić się dwa razy tej samej nocy
- Wyklaskać flamenco
- Napisać ponad 60 stron po niemiecku
- Wziąć udział w trwającym ponad półtorej godziny pojedynku na spojrzenia
- Wziąć udział w kampanii wyborczej
- Złamać nóżkę od roweru w czasie zjazdu z góry
- Pokochać pesto
- i sangrię
- Uzależnić się od muzyki Günther'a
- Przebrać się całkowicie ponad 10 razy
- Wydać tyle pieniędzy na alkohol, że aż żal o tym myśleć
- Urządzić imprezę, która miała mnie kosztować 90 euro (JA PIERDZIU)
- Ugotować bigos
- Zamienić się w
party animal- I przeżyć
Week of Doom- Popracować na sprzęcie DJ'a i zmiksować dwa kawałki
- Zdać egzamin przygotowując się na niego godzinę
- Zakochać się
- Wygrać jeden z pub quizów
- i jeden z pub crawl'ów
- Zobaczyć podwójną tęczę
- Stracić rower po jednym dniu od kupna
- Uzależnić się od facebook'a
- Zalać laptop herbatą
- Tańcząc
Günther dance, zostać mistrzem drugiego planu w austriackiej telewizji krajowej
- Zjechać pół Karyntii autostopem
- Zbudować katamaran z puszek
- Zatańczyć walca na placu św. Marka
- Zostać posądzonym o bycie gejem
- Nawrócić dwie osoby na wegetarianizm
- Przytyć 11 kilo
- Pojawić się po pijaku na ćwiczeniach
- Oduczyć się planować
- Wyrobić sobie
No hangover syndrome- Nauczyć się podstaw kozaczoka
- Mieć czterech współlokatorów (Todd, Zaza, Jan i Tymek)
- Zjechać na nogach/tyłku z góry
- Zostać mistrzem pijanej filozofii
- Wyrobić w sobie magnes na policję,
Początki
Trójka przyjaciół. Felipe, Maria i Pio. To z nimi spędzałem pierwsze i ostatnie chwile w Klagenfurcie.
Cameron i ja. Zawsze wiedziałem, że jesteśmy do siebie podobni.
Ildefonso. Mój Hiszpański brat. To przez niego stwierdziłem, że Polska to północna część Hiszpanii, a Hiszpania to południowa część Polski.
Bea i Cris mieszkały pokój nade mną. Były (są) tak głośnie, że mogłem słyszeć o czym rozmawiają.
Wspólokatorzy Todd, skubaniec oglądał w kółko Gwiezdne Wojny, nawet o 4 nad ranem
Sebastian/Zaza/PG -
hetero flexibleJan! Dyskusje z Janem przyciągały przypadkowych przechodniów
Tymek! Wielki miłośnik gór. Co prawda nie udało nam się nigdzie wejść razem, ale przynajmniej pojeździliśmy na nartach i rowerach.
The Współlokator Special Features: Clint Eastwood i V.
Cztery pory roku Jesień niczym lato.
Zima wzięła z zaskoczenia.
Chociaż przez większość czasu nie było śniegu. Wystarczyło jednak podjechać do pobliskiego Villach by przekonać się, że leżą tam 2 metry śniegu.
Wiosna przyszła jednak całkiem szybko.
A lato jeszcze szybciej. Pierwszy raz pływaliśmy w jeziorze już w kwietniu.
Cały maj spędziliśmy przed uniwersytetem pijąc darmowe piwo. Oto prawdziwy szczyt erasmusowych idei.
Od maja przez cały czerwiec praktycznie codziennie byliśmy zaskakiwani przez burze niespodzianki.
Imprezy:Imprezy stanowiły ważną część Erasmusowania, tak jak Macarena stanowiła ważną część imprez. Po pierwszym semestrze mieliśmy jej serdecznie dosyć.
Nikt jednak nie przeczuwał, że w drugim semestrze pojawi się Günther, a wraz z nim szał przekraczający wszystko co widzieliśmy do tej pory.
Mining ecstasy in the Tekkno pit!Imprez tematyczne były z reguły najlepsze!
Ostatnia impreza. Symboliczny napis
Vitória Sempre wskoczył magicznie na zdjęcie.
To jest już filozofia życiowa.
Zmiany tożsamości (wybór)
Joker
Farmer z Kansas
Profesor
Hubert D'Arcy
Albert Hepplethwaite z rodziną
Testiculo!
Kapitan Jack Sparrow
I oczywiście Günther.
Podróże (wybór)
Ljubljana
Märchenwiese
Wenecja
Random castle in CarynthiaSalzburg...
... z piękną Liną
Gerlitzen
Drużyna mutantów wskakuje w nadprzestrzeń! (Dreiländereck)
Bled
Trieste
Ligniano, czyli Partyturismus, który przerodził się w...
... w jeden z najdziwniejszych i najlepszych wyjazdów w moim życiu.
The Vagina MonologuesMarzia i monolog
"The Flood"Angie przedstawiająca monolog
"My Vagina was my village"Tare i
"The woman who loved to make vaginas happy"Vaginas all togetherRandom stuffDJ PioHey Ente I'm on a BOAT!Kalambury
Günther dance na ulicach Innsbrucku.
Na dachu Mozartheim'u.
Katamaran w akcji
Zaczęło się od płonących strzałów wódki. Pierwszy dzień , pierwsza impreza i zapach osmalonych wąsów. Potem było już tylko dziwniej, więcej i szaleniej. Z początku większość czasu spędzałem z Marią Danielą i Felipe. Coraz dłuższe wieczory wypełniały równie długie rozmowy i wspólne oglądanie
Przyjaciół. Podział na trzy akademiki tylko z początku dzielił nas na trzy grupy. Bardzo szybko nauczyliśmy się oscylować pomiędzy Concordią, Mozartem i Uniheimem. Po miesiącu nadeszła swoista rutyna. Co wtorkowe imprezy w Mozartclubie i środowy kac, weekendy wypełniały podróże lub dodatkowe imprezy. Reszta tygodnia to spontaniczne spotkania i/lub inne mniej lub bardziej spontaniczne inicjatywy.
Już w drugim tygodniu zapisałem się do
Inept english theatre. Zdaje się, że było to jedyne miejsce gdzie zawarłem przyjaźnie z Austriakami/Austriaczkami. Resztę czasu i tak spędziało się w gronie Erasmusów.
Nasze pierwsze rozmowy polegały na zadawaniu magicznego zestawu pytań: Kraj? Miasto? Studia? (I w kuluarach) Wolny/Zajęty? Bardzo szybko jednak bardziej skomplikowane dyskusje ruszyły z kopyta. Z Ilde do teraz rozmawiamy o UE przez Skype'a. Jednym z powracających jak bumerang tematów była ucieczka. Każdy uciekał przed czymś na Erasmusa. A teraz? Teraz nawet nie pamiętam przed czym uciekałem. Zbyt wiele się zmieniło. Jeśli, ktoś poszukuje remedium na swoje problemy to Erasmus stanowi jedno z najlepszych.
Człowiek coraz bardziej przyzwyczajał się do nowego sytemu i stylu życia. Dzień zaczynał się o 12.00 a kończył się o 4.00. Pierwsze podejścia do książek po niemiecku były prawdziwą katorgą. Siedziałem z kolejnym kubkiem czarnej herbaty i tłumaczyłem zdanie po zdaniu. Teraz mogę już czytać po niemiecku bez większych problemów. Sesja zimowa nie była specjalnie ciężka, ale też porządnie się przygotowywałem. Przewaliłem stos książek w nadzieji, że nie będę ich musiał czytać jeszcze raz w Polsce.
Zaczęło się robić chłodniej i chmury zaczęły zalegać w kotlinie, w której położony jest Klagenfurt. Wraz z nadejściem zimy (jesieni prawie nie było), zżywaliśmy się coraz bardziej ze sobą. Na coraz częstszych próbach teatralnych poznałem bliżej Camerona, Linę, Sai'a i Tare. Nie wspominając o dwóch Austriaczkach Valentinie i Katharinie. Efekt dwumiesięcznych prób -
The Christmas Show wyszedł naprawdę nieźle. Wydanie DVD leży teraz u mnie na półce. Plastikowe opakowanie kryje w sobie jednak więcej niż tylko film. To pudełko ze wspomnieniami.
Wreszcie spadł śnieg i święta zaczynały się zbliżać wielkimi krokami. Już w listopadzie Klagenfurt zaczął zamieniać się w świąteczne miasteczko.
Glühwein lał się strumieniami. Przed, po, a nawet w trakcie zajęć. Sprzedawano grzane wino przed uniwersytetem. Zbudowano nawet specjalny namiot. Moje urocze sąsiadki z Polski, Iwona i Joanna zaczęły nałogowo słuchać Amy MacDonald i jej piosenka
This is the life na długo wryła mi się w mózg. Był to też czas kiedy musiałem się pożegnać z moim pierwszym współlokatorem. Todd opuścił naszą grupę jako jeden z pierwszych. Jego amerykańska miłość, którą znalazł w Klagenfurcie zdaje się właśnie kwitnąć w ojczyźnie ich obu. Dzięki Todd'owi poznałem Misty (prosto z Kansas). Misty miała spędzić święta i sylwestra w Polsce, a ja miałem przyjemność gościć ją w naszym pięknym kraju.
Za każdym razem kiedy, na krótko wracałem do Poznania myślami byłem w Klagenfurcie. Teraz nie ma już specjalnie do czego wracać, a rozproszone myśli znajdują punkt oparcia w pewnej uroczej Austriaczce.
She comes in colors everywhere;
when She combs her hair
She's like a rainbow
Coming, colors in the air
Oh, everywhere
She comes in colors
Powrót po świętach związany był z małym szokiem. Okazało się, że dla wielu były to ostatnie trzy tygodnie pobytu. Erasmus skończył się dla nich zdecydowanie zbyt szybko. Ponad połowa tych, którzy przyjechali na jeden semestr, przedłużyła swój pobyt. Oto przestroga dla tych co jadą na jeden tylko semestr. Jedźcie od razu na dwa i nie obawiajcie się roku poza domem. W końcu Pożegnaliśmy obdarzoną niezwykłym głosem, Hope z Australii, prawie wszystkie Turczynki, praktycznie cała polska ekipa, Misty, Stephena, Lineczkę i wielu innych. Zdrowa większość jednak została. Pod koniec stycznia zaczęli pojawiać się nowi. Jakże dziwnie się wtedy czuliśmy. Myśląc o nieuchronnym końcu nie przeczuwaliśmy nawet co nadchodzi.
Jeśli pierwszy semestr był boski to drugi przeszedł boskie pojęcie. Nowoprzybyli Paolo, Jason, Jerome, Jan, Bea, Chiara i kolejna polska ekipa (Magda, Zofia, Grzegorz, Tymek) szybko zżyli się z erasmusową rodziną. Na scenę weszli też Stefan i piękna Teresa, która porzucając swoich austriackich znajomych postanowiła przeżyć najlepsze pół roku swojego życia. Trudno się jej dziwić. W między czasie dostałem dwóch nowych współokatorów. Zaza nie wytrzymał ze mną nawet pół godziny. Chociaż zdaje się, że możliwość wynajęcia mieszkania i to o wiele taniej niż by go kosztowało wynajęcie pokoju w akademiku skłoniły go do opuszczenia mego zawalonego sesyjnymi kserówkami przybytku. W zamian dostałem Niemca o polsko brzmiącym imieniu - Jana.
Bardzo długo śmialiśmy się, że po pół roku będziemy dla nowoprzybyłych jak rozpite dinozaury. Jednak prawda jest taka, że to właśnie nowoprzybyli dali nam dodatkowy impet. Marzec upłynął pod jednym znakiem. V jak Vagina. The Vagina Monologues. Najlepsze przedstawienie jakie widziałem w swoim życiu. Udało mi się być jego malutką częścią. Fama poszła w świat. Przedstawienie było tak dobre, że 17 lipca dziewczyny zagrają je jeszcze raz.
Gdzieś na początku marca przypadkiem odkryliśmy na nowo Günthera. Od tego czasu mania zaczynała narastać, a
Ding Dong Song, Naugty Boy, Teeny Weeny String Bikini i Touch me stały się nieoficlajnymi hymnami Erasmusa w Klagenfurcie 2008/2009.
Pierwszy rower skradziono mi dość szybko, drugi podarowała mi Alys. Teraz tenże rower jest w posiadaniu Australijczyka Simon'a, który będzie mógł na nim pojeździć jak go naprawi. Od początku marca intensywnie używałem
Ferrari, wjeżdżając napobliskie pagórki, jeżdżąc dookoła jeziora czy też po okolicznych miasteczkach. W czasie jednego ze zjazdów udało mi się złamać nóżkę. Zniszyczłem też przedni hamulec, a parę dni przed odjazdem zdewastowałem tylnie koło.
Pod koniec marca odwiedziła mnie szalona ekipa z Polski: Julek, Wojtek i Staszek. Ich przyjazd stał się przyczynkiem do paru podróży i rozegrania jednej sesji RPG. W międzyczasie zmienił mi się współlokator. Z Jana na Tymka. Tymek przez pewne problemy z wcześniej podpisanymi umowami przesiedział w Mozarcie tylko miesiąć. Do końca czerwca pokój miał być tylko dla mnie.
W zasadzie w drugim semestrze się nie uczyłem. Marzec i kwiecień zleciały na próbach do
Four Plays for Coarse Actors. Dwa razy w tygodniu po sześć godzin, a po świętach Wielkiej Nocy także w weekendy. Przedstawienie było wspaniałe, zwłaszcza dla nas aktorów. Kiedy graliśmy je za trzecim razem po prostu zaczęliśmy się śmiać za sceną. Nie mogliśmy wytrzymać ze smiechu, kiedy oglądaliśmy improwizacjie niektórych aktorów. To przedstawienie stowrzyło nam też nową grupę znajomych. Od tego czasu Stefan, Jason, Lionel, Marie, Teresa, Cameron i ja zbudowaliśmy nową nieformalną grupkę.
Po przedstawieniach obiecałem sobie, że wreszcie zabiorę się za pisanie referatów. Dobrze, że zacząłem w maju, bo inaczej bym się nie wyrobił. Pisanie po niemiecku to ciągle moja największa słabość. Udało mi się stworzyć ponad 60 stron bitego tekstu. Najlepsze jest to, że w zasadzie ciągle muszę poprawić jeden z referatów. Kiedy wreszcie zabrałem się do pracy, znienacka pojawiała się przez nikogo nie spodziewana kampania wyborcza do samorządu studenckiego. Maj okazał się szczytem Erasmusa. Darmowe piwo, jedzenie, gry, upały i bliskość jeziora właściwie wykluczyły studiowanie. Wraz z niezwykłymi upałami zaczęły się też pojawiać burze niespodzianki, które do dzisiaj nawiedzają Klagenfurt.
Pod koniec maja odwiedził mnie mój brat. Trafił akurat na dwie z fajniejszych imprez. Na początku obawiałem się, że nie nawiąże zbyt wielu kontaków. Znów sie pomyliłem. Doszło nawet do tego, że Michał zaczął opiekować się Ildefonsem a Ildefonso Michałem. Cieszę się, że brat mój poczuł smak Erasmusa. Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że on też chce teraz wyjechać. Parę podróży w tym Ligniano wystarczyło by wypaczyć jego umysł.
Maj i czerwiec zleciały najszybciej ze wszystkich Erasmusowych miesięcy. Czerwiec to sesja połączona z pożegnaniami. Pożegnanie Camerona na dworcu przeistoczyło się w kolejną imprezę i zainteresowało wielu lokalnych policjantów, którzy dziwnie się na nas patrzyli, kiedy śpiewaliśmy wszystko co nam ślina na język przyniosła i tańczyliśmy na ruchomych schodach. Płakaliśmy przy tym jak dzieci. Po dwóch tygodniach płaczu w końcu i na mnie przyszła kolej by się wyprowadzić z Mozarta i wreszcie wyjechać.
Zostawić świat, który teraz wydaje się być trochę jak sen lub iluzja. Jednak nie czuję się jak po pobudce z długiego snu. Bo Erasmus to nie był sen ani iluzja, to była rzeczywistość bardziej rzeczywista od samej siebie. Życie w pigułce.
Rozmawiałem niedawno z jednym z Erasmusów, którzy opuścili Klagenfurt już w pierwszym semestrze. Zupełnie nie mógł się odnaleźć po powrocie. W końcu nie wytrzymał i przyjechał do nas autostopem. Przez pół Europy. To właśnie jest Erasmus. Erasmus, z którego tak naprawdę nie ma powrotu.