wtorek, 23 czerwca 2009

Innsbruck ich muss dich lassen

Dzień po najbardziej męczącej imprezie w moim życiu miała miejsce ostatnia erasmusowa wycieczka, tym razem do Innsbrucku.


Tak wygląda Innsbruck, kiedy jest ładna pogoda, której nie doświadczyliśmy.

Miasto, a właściwie miasteczko malowniczo położone pomiędzy górami, liczy sobie około 130.000 mieszkańców. Nazwę swą wzięło od rzeki Inn płynącej doliną, w której leży Innsbruck. W zasadzie wygląda on jak każde inne Austriackie miasteczko. Ot takie Villach, tylko większe. Oczywiście jest bardzo piękne a góry w okół jeszcze bardziej. Tylko Ci Austriacy...
Aha, to jest już oficjalne. W Tyrolu nie mówi się po niemiecku. Brzmi trochę jak niemiecki, ale nie mam zielonego pojęcia co to jest.

The Team!

Przedstawiciele prawa przywitali nas na dworcu.

Pierwej jednak udaliśmy się do jednego z dziwniejszych muzeów jakie widziałem w życiu czyli Swarovski Kristalwelt. Muzeum to znajduje się 30 minut pd centrum Innsbrucku. Można tam dojechać darmowym autobusem, w którym puszczana jest schizofreniczna muzyka mająca wprowadzić podróżnych w odpowiedni nastrój przed wejściem do samego muzeum. Na miejscu znaleźliśmy największy diament świata i jakieś straszne pierdoły nie bardzo związane z kryształami. Co jednak warto tam zobaczyć to ogromną komnatę w kształcie kryształu, w której światło i dźwięk zwielokrotnione są dzięki fullerenowej konstrukcji komnaty.
Najlepsze jest to, że gdy stanie się na samym środku, wydaje się, że swój głos wypełnia całą komnatę i jest niezwykle głośny. Nic bardziej mylnego. Kryształowa konstrukcja działa w ten sposób, że tylko osoba stojąca na środku słyszy swój zwielokrotniony głos. Ktoś stojący obok nie usłyszy prawie nic.

Wejście do muzeum

The Tekkno Pit

Dziwadła z lustrami

Wewnątrz kryształowej kopuły. Trochę jak w innym wymiarze.

Z ciekawych wydarzeń w Innsbrucku należy odnotować zebranie prawicowych korporacji studenckich i lewicowej kontrakcji w postaci demonstracji. Rząd Austrii wydał ponad milion euro by zapewnić bezpieczeństwo. Do Innsbrucku zjechało ponad 2.000 policjantów z tarczami i bronią, psami. Multum radiowozów i kilka helikopterów. Zdaje się, że proporcje: demonstrant/policjanci miały się jak 1/4. Kiedy wracaliśmy na dworcu pojawiło się grubo ponoć 500 policjantów czekających na naszym peronie. Okazało się jednak, że nie jechali naszym pociągiem, tylko czekali na swój specjalnie przygotowany przez państwo. Sama demonstracja przebiegła w ten sposób, że policjanci porozłapywali i porozdzielali demonstrantów i rozwieźli ich po posterunkach w celu identyfikacji, by potem wypuścić ich na wolność. Podobno doszło do jednej bójki w całym Innsbrucku.

Wycieczka obfitowała w liczne głupoty i żarty jakie towarzyszą niezbyt rozgarniętym ludziom na wyjeździe. Tare ciągle spała (Wszędzie! W autobusie, pubie, pizzerii), Jason ciągle był przylepiony do Daryny, Cameron wraz ze mną wymyślał głupie żarty, a reszta dziewuch gadała na tematy wszelakie (non stop...). W każdym razie, zdążyliśmy przejść całe miasto wzdłuż i wszerz ze dwa razy. Spotkać amerykańskich baletmistrzów i Austriackie wiedźmy. Zdaje się, że jedna z wiedźm miała wkrótce wyjść za mąż, więc jej koleżanki zabrały ją do centrum miasta, przebrały się za czarownice i nagabywały przypadkowych przechodniów by z nimi tańczyć, skakać na skakance, śpiewać i wyłudzać pieniądze. Udało nam się też odwiedzić kilka placów zabaw dla dzieci. Karuzele, drabinki, zjeżdżalnie i drewniane zameczki to zawsze kupa radochy. Odwiedziliśmy też muzeum, w którym poza zwyczajną wystawą trafiliśmy też na tymczasową ekspozycję poświęconemu tyrolskiemu partyzantowi i bohaterowi rozstrzelanemu przez napoleońskich żołnierzy - Andreas'owi Hofer'owi. Hofer dał imię jednej z sieci supermarketów w Austrii. Najciekawsza część wystawy dotyczyła narastania legendy o Hoferze i jej wykorzystanie w propagandzie od Trzeciej Rzeszy po współczesne partie polityczne.

Pod koniec dnia byliśmy już tak zmęczeni (a nałóżcie na to niemiłosierne niewyspanie i End of Erasmus Party), że postanowiliśmy odwiedzić tamtejszy Irish Pub i poczekać na pociąg.

Widok na złoty dach z...

... wieży ratusza!

Łuk Triumfalny na rzymską modłę.

Rzeka Inn i widok na góry.

Jedna z niewielu fontann w Innsbrucku

Najciekawszą partią wycieczki, dla mnie jako studenta kultury politycznej, okazał się Hofkirche, gdzie znajduję się kenotaf cesarza Maksymiliana I, przez niego samego zaprojektowany. Cesarz Maksymilian I Habsburg to jeden z twórców potęgi dynastii habsburskiej. Żył na przełomie epok. Jeden z ostatnich rycerzy, który jednocześnie zaczął używać armat na wielką skalę. Uczynił z Innsbrucku jedno z centrów polityki europejskiej. Samo miasto nigdy nie miało już zyskać takiego znaczenia jak za panowania Maksymiliana I. Sam cesarz musiał wreszcie powiedzieć swemu ukochanemu miastu: ich muss dich lassen. Potężny za życia umierał jednak w samotności. Nikt nie pojawił się na jego pogrzebie. Dlatego też jego synowie dodali do kenotafu marsz pogrzebowy składający się z koronowanych głów z całej Europy.

Maksymilian I, obraz Albrechta Dürera

Artur, legendarny król Anglii, jeden z idoli Maksymiliana.

Na sarkofagu znajduje się posąg cesarza, który klęczy przed ołtarzem.

Widok na czarny pochód pogrzebowy składający się z władców z prawie całej Europy. Polskę reprezentuje posąg babki Maksymiliana, Cymbarki Mazowieckiej. Na samym sarkofagu znajdują się ułożone chronologicznie sceny z życia samego cesarza.

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna