Zoon partyoon.
Jeśli Erasmus miałby dostać drugie imię to niewątpliwie byłoby to "party-time". Co tygodniowe imprezy wchodzą w krew. To już nawet nie nawyk. To odruch. Imprezuje się tak jak się oddycha.
Na początku potańcówy i popijawy stanowiły istotny element integrujący. Nikt wtedy nie wiedział, gdzie kto rezyduje, a było wiadomo, że przecież stawią się na imprezie. Co innego mogliby robić w Klagenfurcie? Przecież nie pójdą do kina z niemieckim dubbingiem w każdym filmie.
Erasmus uczy otwartości. Jeśli ktoś jest oporny wtedy używa się liquid encouragement w postaci alkoholu. Od jednego piwa po hektolitry wódki, zależy od jednostkowej odporności na procenty. Potem już idzie gładko. Łatwiej mówi się po anglielsku i wreszcie rozumie się niemiecki.
Imprezy należy podzielić na dwa typy:
a) rozmowy przy napojach
b) potańcówy
Pierwsza charakteryzuje się niepoliczalną ilością alkoholu, który to wlewają w siebie uczestnicy. Drugie w sumie też, tylko nie ma czasu tyle pić, ze względu na zapraszające na parkiet koleżanki/koledzy. No i przy tym dudnieniu z głośników nie idzie porozmawiać.
Miejsca w któych owe spotkania się odbywają to głównie kluby poszczególnych akademików znajdujące się w piwnicach bądź odpowiednio dużych wspólnych kuchniach (czasem na Uniwerku odbywa się megabiba z megażałosną muzyką). Z reguły pogadanki są bardziej stypiarskie jednakże zdarza się, iż pod wpływem alkoholu/szaleństwa/nudy, ktoś zaczyna robić coś nienaturalnego. Np. zwala wszystko z jednego ze stołów i zaczyna na nim tańczyć. Rozkręca to całe towarzycho, jako że każdy by chciał potańczyć na stole. Zrzucają więc puste lub pełne butelki i kielonki z reszty stołów i anektują je na własny użytek. Szybko okazuje się, że stoły wcale nie są takie fajne, więc możnaby urządzić walkę na poduszki. Skąd wziąć poduszki? Ano z kanap stojących pod każdą ścianą.
Rano ktoś to wszytsko sprząta:).
Na przyjęciach można wyróżnić stałe elemety gry. Pierwszy to jeden z Amkerykanów, który pojawia się w piżamie i w klapkach. Szybko też da się usłyszeć pewnego Hiszpana i kolejnego Amerynina, którzy prześcigają się w rzucaniu angielskimi mięskiem. Po upływie czasu i alkoholu spontanicznie pojawiają się parki, które cichcem opuszczają miejsce imprezy. Po kolejnym upływie zaczyna się faza gadania o głupotach. Jeśli, ktoś ma jakiś dziki pomysł to ostatnia szansa by go zrealizować. Potem najwięszy ubaw powstaje z obserwowania najbardziej "wpływowych" osób. Jest to też moment, kiedy tworzą się grupy narodowe. Właściwie tylko dwie. Polska i Hiszpańska. Ludzie są tak zmęczeni bądź spici, że nie chce im się rozmawiać w nieojczystym języku. Mniejszości dołączają się do Amerykanów, którzy oczywiście mówią po angielsku. Czasem zdaża się jakiś nadgorliwiec, który koniecznie chce powiedzieć Ci coś ważnego i akurat musi to zrobić po niemiecku.
Następnego dnia trzeba porządnie wypocząć na wykładach, by mieć siłę na kolejną imprezę.