piątek, 29 maja 2009

Jestem barmanem na tym dancingu

Z głośników leciała głośna muzyka. Kiedy znajome bity Güntherowej twórczości zawibrowały w powietrzu i siedemdziesiąt osób wypełniających Mozartclub w szalonym amoku zaczęło przekrzykiwać głośniki. Udało im się.

Pół godziny później do klubu zawitała policja z zawiadomieniem o naruszeniu spokoju publicznego. Szczęśliwie organizator tej imprezy, niejaki Piotro, dostał wsparcie od Blabiego, który klawisz spławiał już wielokrotnie i wszelkie kruczki prawne znał. I tym razem udało się udobruchać zahukanych przedstawicieli austriackiego prawa. Impreza mogła toczyć się dalej.

Trochę wcześniej tegoż ranka do Klagenfurtu zawitał brat mój rodzony! Idealnie by trafić na imprezę urodzinową.
Tak się jakoś dziwnie składa, że od czasów gimnazjum zawsze znajduję kogoś, kto obchodzi urodziny tego samego dnia co ja. Tym razem też tak było. Urocza Japonka Makiko postanowiła dołączyć się do imprezy i wspomóc w organizacji. Upiekła też pyszny sernik! Postanowiłem zrobić event na facebooku i zaprosić najbliższych znajomych. Godne kilku zdjęć zaskoczenie na mojej twarzy pojawiło się, gdy zauważyłem, że koło najbliższych znajomych wynosi dokładnie 114 osób...

Większość dnia zjadło mi oprowadzanie brata po Klagenfurcie i przygotowywanie przyjęcia. Nabyłem bagatela 120 piw i dwie wódki marki Taiga. Dodatkiem była Żubrówka ofiarnie przywieziona przez mojego brata. Paręnaście godzin później zostało mi 8 piw i jedna wódka.
Równo tydzień później po Erasmus Summer Jam odpaliliśmy imprezę niezwykle podobną do poprzedniej. Playlista była ta sama, z tym, że naniosłem swoje poprawki. W sumie i tak królował Günther.

Dość rzec, przyjęcie było całkiem godne. Praca barmana męczy jak jasny gwint. Czujność na włączona na 100% i bezustanne serwowanie drinków nie takie proste jak się wydaje! No i ten incydent z policją... Aczkolwiek kiedy funkcjonariusze opuścili lokal impreza robiła się coraz lepsza i lepsza by osiągnąć crescendo w momencie, gdy zostało tylko 30 osób skorych do porządnej zabawy. Tańce na rurze i za barem, skoki na sofy i ogólna głupawka udzieliła się wszystkim. Możliwe, że to był alkohol. Nawet brat mój odpalił swoje najlepsze ruchy w rytm Blockbustera. Głupawe napisy we wszelkich możliwych językach, które zapełniły stoły i lodówkę są tam do dzisiaj.
Tylko to sprzątanie klubu po wszystkim...

Tak oto upłynął drugi dzień celebrowania urodzin na Erasmusie.

Komentarze (1):

Blogger Staszek Krawczyk pisze...

Czytam, czytam, nic nie piszę, bo nie mam czasu i weny, lecz czytam, czytam.

4 czerwca 2009 15:22

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna