poniedziałek, 18 maja 2009

Słoneczny patrol

Słońce grzejące od pary tygodni i ciepła woda w jeziorze kusi i odciąga od pisania referatów.

Trzeci raz postanowiliśmy udać się nad jezioro i poleżeć na plaży z widokiem na Alpy. Pierwsza plaża, na której byliśmy to jak się później okazało Hundstrandbad, czyli miejsce gdzie Austriacy masowo wypuszczają swoje psy. Drugie kąpielisko znajduje się parę kilometrów od Klagenfurtu, w Pörtschach. Ale prowadzi do niego całkiem fajowska droga rowerowa.

Dlaczego korzystamy z tych dwóch innych plaż? Bo wejście na klagenfurcką plażę jest kurde płatne. Dopiero od 18.00 jest za darmo. W każdym razie kiedy wracałem z Pörtschach napotkałem grupkę Erasmusów, którzy chcieli jeszcze skorzystać z darmowego wejścia na plażę. Postanowiłem do nich dołączyć.

Sama plaża wygląda mniej więcej tak:
Jest sztucznie zwieziony skądś tam piaseczek. Trzy długie i duże drewniane pomost pomiędzy, którymi przygotowane są kąpieliska dla dzieci. Kilkadziesiąt metrów od pomostów znajduje się drewniana wysepko-platforma. Oczywiście to ona stała się naszym pierwszym celem. Tam też dopłynęliśmy z dwoma Amerykanami. Trzeci jakoś wszedł do wody i tak sobie stał czekając nie wiadomo na co. Krzyczeliśmy więc do niego, żeby do nas podpłynął. On jednak się ociągał. Po dwudziestu minutach postanowił jednak do nas dołączyć i powoli płynął w naszym kierunku.

Wypłynąłem mu naprzeciw, żeby trochę się rozruszać w chłodnej jeszcze wodzie. Kiedy wynurzyłem się obok niego, on od razu się mnie złapał. Na początku myślałem, że żartuje i powiedziałem żeby przestał się wydurniać. Jednak on się nie wydurniał. Twarz Amerykanina poczerwieniała i z trudem łapał oddech. Złapał się moich pleców i powoli zacząłem go ciągnąć ku najbliższemu kawałku lądu, którym była ta nieszczęsna platforma. Drugi Amerykanin Tom, który zmiarkował co się dzieje podpłynął, żeby pomóc mi dociągnąć nieszczęśnika do platformy.

Okazało się, że ów koleś cierpi na astmę, nałykał się wody i stracił dech. O płynięciu z powrotem nie było mowy, więc postanowiliśmy wziąć łódkę od ratownika i odholować kolegę na ląd. Okazało się, że ratownika wcale nie było na miejscu. Dwa telefony i piętnaście minut później z centrum dojechała ratowniczka. Odczepiliśmy łódki od przystani i podpłynęliśmy pod wysepkę.

I co się okazało? Że, kolesia na wysepce już dawno nie ma. Czekał tak długo na nadejście pomocy, aż w końcu inni Erasmusi dali mu koło ratunkowe, które wykorzystał aby dopłynąć do pomostu. Szczęśliwie nic mu się nie stało. Rutynowe badanie, parę formalności i mogliśmy udać się na spoczynek.

Ale strachu tośmy się najedli.

Komentarze (2):

Blogger słowi_Anka pisze...

"Słońce grzejące od pary tygodni i ciepła woda w jeziorze kusi i odciąga od pisania referatów." Ja się łapię na tym, że wolałabym nawet sprzątać niż pisać referaty. Czytanie książek pod przymusem nie sprawia przyjemności :P

25 maja 2009 09:55

 
Blogger Piotr Podróżnik pisze...

Sprzątanie to ostatni etap ucieczki przed pracą.

25 maja 2009 11:02

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna