niedziela, 23 listopada 2008

Schneeballschalcht und dann...

Uwielbiam zimę. Nie jestem ani kierowcą, ani nie muszę odśnieżać podjazdu. Tak. Uwielbiam zimę. Uwielbiam ten moment, kiedy wszystkie przykre wyziewy tego świata przykrywa biała kołderka. Uwielbiam ten chrupiący odgłos, kiedy człowiek przechadza się po dziewiczym śniegu. Uwielbiam też ten otrzeźwiający i ożywczy chłodek, pobudzający do działania i ruchu bardziej niż cokolwiek innego. Każda komórka mojego ciała czuje, że żyje. I na koniec, uwielbiam obserwować własny oddech. Ot Zima.
Ciekawe. Miesiąc temu mogłem jeszcze chodzić w krótkim rękawku. Klagenfurcka pogoda ma w nosie wszelkie prognozy pogody, które od dwóch tygodni zapowiadały opady śniegu. I właśnie w momencie, kiedy nic nie wskazywało na to, że spadnie śnieg, stało się. Koledzy poszli na poranny wykład. (Czemu idziesz w klapkach? Jestem zbyt zmęczony żeby założyć buty!), kiedy wyszli po niecałych dwóch godzinach zobaczyli to:

Zamieć to nie była, ale sypało konkretnie.

Ja z kolei wyjrzałem przez okno by ujrzeć:

Z początku zielone, potem żółte drzewo postanowiło ubrać się w biały kubraczek.

Dzieciaki ubóstwiają śnieg, a odsetek dzieciarni pośród Erasmusowców musi być znaczny. Oto bowiem, gdy tylko spadł śnieg w okół akademików i uniwersytetu od razu zaczęły wyrastać Bałwany o przeróżnych imionach, Orzełki (Aniołki) i jeden zamek. Sporadyczny przechodzień natknąłby się na równie sporadyczne grupki ludzi rzucających w siebie śnieżkami (a śnieg lepił się wyśmienicie). Każdy w głębi jest dzieckiem, trzeba tylko umieć to sobie powiedzieć. W zasadzie jedynym dobrym powodem żeby wydorośleć jest fakt posiadania własnych dzieci. Jako, że takowych nie posiadam bez przeszkód mogę przyznać: Jestem dzieckiem and I am proud of it! Ale, nie tylko ja tak mam. W wielu erasmusowych głowach zrodził się pomysł wojny śniegowej. Wystarczyło tylko wybrać termin i miejsce. 22.00 przed akademikiem Concordia. To co miało w zamierzeniach być wojną pomiędzy akademikami poszło zupełnie w innym kierunku. Ekipa z Uniheim'u nie dotarła na bitwę na skutek przepicia. Zostały więc tylko dwa akademiki, wspominania wyżej Concordia i Mozartheim.
Ale i to było już bez znaczenia wobec tego co rozpętało się w pokaźnym ogrodzie Concordii. Bellum omnium contra omnes.
Dzikie uniki, przewroty, przetoczenie się i zebranie śniegu. Śnieżka sama formuje się w dłoniach. Rzut. Widok rozbryzgującej na wszystkie strony śnieżki. W tym samym czasie okazuje się, że znajdujesz się na trajektorii lotu siedmiu kul śniegowych. Pad na ziemię. Trzy sekundy żeby wstać. Jeśli nie zdążysz to skoczy na ciebie z pięć osób. A jeszcze więcej będzie po prostu rzucało śnieżkami w tę zbitą kupę ludzi.
- GET OF ME PUNK!
- YOU SCHWEINHUND!
- INCOMING!!!! RUUUUN!
Te i inne okrzyki w stylu AAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! mogli uszłyszeć mieszkańcy Concordii na pewno pilnie uczących się do egzaminu, który niechybnie miał odbyć się następnego ranka.
Dwie godziny biegania, atakowania i bycia aktakowanym. Napaści na dziewczęta i ratowania ich w potrzebie. Formowania się wątłych i krótkotrwałych sojuszy, zdrad i ataków od tyłu.

Epizod nacjonalistyczny:
Rozmawiam sobię z pewną uroczą Polką, gdy nagle od tyłu łapie mnie Niemiec Alex.
- Do you know how wars between our countries ended?
- We never gave up! - Wycedziła przez zęby Polka podając mi śnieżkę, którą bezzwłocznie dostarczyłem do twarzy delikwenta.
Koniec epizodu nacjonalistycznego.

Po niespełna dwóch godzinach. Zjednoczeni w zmęczeniu tworzyć poczęliśmy Bawłana. Hiszpanie (w sumie to Hiszpanka i Chilijczyk, ale mówią po hiszpańsku) zaczęli robić salta i gwiazdy. ( Te okrzyki przy nabiegu!!!). Cali mokrzy od śniegu i zgrzania wyruszyliśmy w stronę Mozartheim'u na co wtorkową imprezę.

Schneefrau und Schneeballschlachtstruppen.



<Dygresja mode on>
Zanim o imprezie pierwej poczynić dygresję muszę.
Udział biorąc w przenajróżnistych imprezach tudzież potańcówach uderzyło mnie, że pośród zalewu, potopu i oceanu technościerwa, które stanowi dobre 95% całej muzyki puszczanej na imprezach czasem, sporadycznie rzadko Dj w przypływie sam nie wiem czego puszcza stary, dobry kawałek. I co się wtedy dzieje? Przecież nie siadają wszyscy, nie uciekają ani nie idą na piwo. Wręcz przeciwnie! W tę masę dość już od techno skostniałą nagle wstępuje duch dziki. Jakby szaleju ilości niezmierzone ktoś rozlał nad parkietem. Od techno można z nudów zdechnąć mówi porzekadło ludowe. Będąc w jednym z klagenfurckich klubów usłyszałem przeróbkę jakiegoś starego hitu z lat 70. Po upływie ledwie 30 minut usłyszałem PRZERÓBKĘ tej przeróbki. Remix remix'u. RECYCLING drogi panie, Recycling! Ekologiczne czasy. I dlaczego, u licha, oryginału nie mogli puścić? W czym on gorszy od przetworznonego, strawionego przez żołądek komerchy, remix'u?
<Dygresja mode off>

Nie tylko mnie takie myśli we łbie kiełbie. Przejmując na jedną noc kontrolę nad Mozartclubem, trzeba było koniecznie wykorzystać okazję i wreszcie puścić stare, dobre kawałki z czasów kiedy muzyka wychodziła z serca i do serc i krwiobiegów innych trafiać miała. A nie do portfeli. Co wtorkowa impreza przyjęła więc nazwę Forward to the past, a winampową listę wypełniły szlagiery z lat 50, 60 i 70. Pijąc tylko soczek i jedząc marchewki dotrwałem do końca imprezy, ciągle tańcząć. (Redakcja powyższego bloga zaprzecza jakoby, autor posiadał jakiekolwiek umiejętności rytmiczno-motoryczne).

Nemo enim fere saltat sobrius, nisi forte insanit. Taką mądrość zostawili nam po sobie starożytni. I coś w tym istotnie jest. Jednak nie trzeba wcale być pijanym, ani szalonym aby się dobrze bawić. Jakby wszyscy zapomnieli, że największy odlot można mieć bez żadnych używek.

Kiedy piszę te słowa, ciągle mam zakwasy (pamiętacie te wytrzymałościówki u Stysia?) i wszystko mnie boli. A jednak jestem szczęśliwy. IMMER MEHR!
Na dowidzenia parę zdjęć z White Klagtown!

Przed akademikiem.

Zbliżenie.

Za akademikiem.

Komentarze (2):

Blogger Katia pisze...

Ja nie lubię zimy gdy jest moja kolej odśnieżania długaśnego wjazdu i chodnika przed domem, poza tym może być ;) Lubie się gapić na spadające płatki śniegu. Co do dygresji, to wystarczy "tylko" znaleźć klub gdzie grają stare kawałki (wiem, graniczy z niemożliwością), albo samemu zrobić imprezę i wtedy nikt Ci technościerwa nie będzie kazał słuchać. No i ćwiczyć, ćwiczyć :)

27 listopada 2008 22:30

 
Blogger Wojtek pisze...

Ale tam macie jazdy!:)

u nas niestety śnieg nie pada;/

6 za styl!:))

9 grudnia 2008 01:27

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna