czwartek, 29 stycznia 2009

Na miętowo

Jej imię to Agnieszka. Pochodzi ono z greckiego hagnos, co oznacza czystą lub świętą (najpewniej oba znaczenia na raz). Imię weszło do chrześcijańskiego kanonu dzięki męczeńskiej śmierci dwunastoletniej Agnieszki o późniejszym przydomku Rzymianka. Do dziś jest czczona jako święta zarówno przez kościół katolicki jak i prawosławny. Imię to ma w języku polskim wiele odpowiedników. Poczynając od Agnieszki, przez zhiszpanizowaną wersję w postaci Inez, przez swojsko brzmiącą Jagnę, aż do tytułu jednej z części Obrazków z wystawy Musorgskiego, a mianowicie Baby Jagi. Dwie wsie w Polsce okraszone (i niewątpliwie unobilitowane) zostały nazwą Agnieszkowa.

Agnieszka jest spokojnie usposobiona do świata i posiada ogromne pokłady cierpliwości, mimo to czasem jest niepokorna i traci nad sobą kontrolę. Czasem wydaje się, że cała otaczająca ją rzeczywistość niespecjalnie ją obchodzi. A już na pewni nie obchodzą jej wszelkie rodzaje opadów atmosferycznych, chociaż długotrwałe przebywanie w wilgotnym środowisku niewątpliwie jej szkodzi. Lubi przebywać zarówno w mieście jak i na łonie przyrody, chociaż góry to trochę zbyt dużo jak na nią.

Jej smukłe kształty są typowo damskie. Wymiary to: dwa razy po 44 cm. Chociaż warta jest co najmniej dwa razy tyle, kosztowała 80 Euro.

Dobry z niej rower.


Kiedy przejeżdżałem przed mym akademikiem, na skutek prawie niemożliwego zbiegu okoliczności, praktycznie wszystkie Erasmusowe dziewczyny wyglądały akurat przez okno. Podjechałem bliżej i pomachałem ku nim, a w odpowiedzi kilka z nich wyjrzało na zewnątrz a reszta odmachała przez szybę. Chcąc podjechać bliżej Mozartheim'u zacząłem skręcać i....

...wtedy przednie koło najechało na śnieżek i postanowiło wykonać ruch koszący zwany też wślizgiem. Cóż innego wypadało zrobić? Podniosłem się i ukłoniłem całej widowni.


P.S. Nic mi nie jest.

piątek, 23 stycznia 2009

It's OK...

...To be gay! To rejoice with the boys!

Miało być o dalszym gejowaniu i kolejnych częściach figofagidelicznej sagi.

Ale nie będzie.

Bad Taste party II. Pod tym szyldem zasesjowana społeczność Erasmusów postanowiła zrelaksować się, wyimprezować i ponawydurniać do woli.
I było przyzwoicie, całkiem klimatycznie i atmosfera sprzyjała głupczeniu.
Siedzę sobie na kanapie i obserwuję tańczących na serio lub dla żartów Erasmusowców. Gadam też z pewnym Finem, który przebrał się marleyowsko-hawajski strój (NB: jeszcze bardziej podkreślający jego wyluzowaną i spokojną fińską naturę).

WTEM!

Widzę, że wokół kogoś zacieśnia się kółeczko z Erasmusowców krzyczących What the fu*#!
Gnany ciekawością wyskoczyłem z kanapy i podbiegłem zobaczyć co się dzieje. Zobaczyłem nieprzytomnego Alexa leżącego na ziemi i Erasmusowców wydzierających się na jakiegoś Austriaka/Ruskiego (narodowości nie ustaliliśmy do dzisiaj). Okazało się, że ów pijany kolo zaczął dusić jednego z naszych (Ildefonsa). Alex powiedział zakapiorowi, żeby przestał, za co zarobił solidnie w twarz. Zleciał z podestu do tańczenia i stracił przytomność.

Wydawało się, że sytuacja zostanie opanowana, gdyż ów kolo o nieokreślonej narodowości został zahukany przez ponad dziesięć Erasmusowców, każących mu się wynieść z lokalu.
Wtedy właśnie Marcos z Nikaragui w ramach vendetty postanowił przylać solidnie zahukanemu agresorowi. Za swoją vendettę przyszło mu zapłacić złamanym nosem. (Jak sam mówi, u niego w Nikaragui ciągle tak się leją po twarzach).
Rzucił się na Austro-ruska i walka szybko przeniosła się do parteru.

W tym momencie współziomek agresora (również Austro-rusek) postanowił rzucić się z pomocą swojemu koledze, który zbierał już wtedy niezłe baty (Erasmusi chyba polubili kopanie leżącego, no i Marcos ciągle napierał). Nie zastanawiając się próbowaliśmy go z Felipe złapać, żeby uniemożliwić mu rzucenie się w wir walki. I wtedy właśnie nieznany mi Latynos, niechybnie zauważając zamiar ataku, podbiegł i zaczął trzaskać na pół pochwyconego Austro-ruska nr 2. Nasza próba do zatrzymania gieroja przerodziła się w inną próbę - rozdzielenia dwóch zaciekle walczących psów. Jedyne co nam pozostało to krzyczeć coś w stylu: Halt! Genud! Friede! i próbować rozdzielić coraz bardziej zwartych walczących.

Wtedy do akcji (no wreszcie) włączyli się właściciele lokalu i uprzejmie wyrzucili prowokatorów za drzwi.
Alex odzyskał przytomność po pięciu minutach. Dostał torebeczkę z lodem i mnóstwo słodkich, choć bolesnych buziaków. Następnego dnia musiał udać się do szpitala w celu uzupełnienia zęba, który się ułamał.
Po upływie trzydziestu minut od incydentu, większości udało się z powrotem wrócić do normalnego trybu imprezowania. I tylko Ildefonso, od którego wszystko się zaczęło, był niezwykle pobudzony i każdemu opowiadał co się wydarzyło. (A FU#%@^@ NAZI IT WAS!)

Pozwoliłem sobie postawić tequilę.

czwartek, 22 stycznia 2009

Nie lubię wtorków

Nie lubię wtorków:

Bo mam najwięcej zajęć we wtorki
Bo muszę wstawać o 7.00
Bo jak wstaje jest jeszcze ciemno
Bo jak ostatnio wstałem to okazało się, że nie ma jedzenia na śniadanie
Bo jak poszedłem do sklepu to okazało się, że otwierają dopiero o 8.00
Bo musiałem kupić śniadanie w o wiele droższym Sparze (Poznań, Tej!)
Bo padał wtedy deszcz
Bo kiedy padał deszcz ciągle był mróz
Bo musiałem przez to doświadczyć półtorakilometrowej ślizgawki
Bo złapałem zająca
Bo jak już wstanę o 7.00 to cały dzień jestem nie do życia
Bo jak tego dnia czytałem książkę to nad nią zasnąłem
Bo akurat we wtorki odbywa się cotygodniowa impreza w Mozartheim'ie
Bo byłem wtedy tak zmęczony, że nie chciało mi się nawet imprezować
Bo rozwalił mi się DVD Drive w laptopie (co z tego, że wcześniej, ale był wtorek)
Bo zapleśniały mi cytryny do herbaty

Bo był wtorek

sobota, 17 stycznia 2009

Impresjonizm i (kolejne) inne impresje

- Aby zauważyć różnicę między impresjonizmem i realizmem w malarstwie wystarczy mieć krótkowzroczność i zdjąć okulary.

- Mogę brać udział w lokalnych wyborach w Karyntii. Jako obywatel UE!

- Felipe chociaż jest z Chile, na skutek niewątpliwej pomyłki administracyjnej, też może!

- Podobno my Słowianie mamy wysoko usadowione kości policzkowe. (Podobno dla tego nasze dziewczyny są tak urodziwe).

- Na łóżko Todd'a, mojego byłego już współlokatora zatknąłem polską flagę, czyniąc sobie z niego (łóżko) ziemię poddaną!

- Wreszcie mogę też mieć cały czas odsłonięte żaluzje, bo Todd nie ogląda Gwiezdnych Wojen i nie przeszkadza mu światło dnia.

- Trudno się uczyć w Klagenfurcie.

- Ale jak już się uczę to wynajduję takie kwiatki jak nazwy polskich międzywojennych partii. Enjoy:
Alfabetyczna A,
Apodyktyczna Partia Chłopska,
Bezpartyjny Blok Chłopski Puszczy Kurpiowskiej,
Chłop za Płuhom,
Koło Radamickich Włościan Rolników,
Prawosławna Partia Obywateli Wiejskich Rzeczpospolitej Polskiej,
i na koniec listy dwa mega-ciacha:
Polsko-Ukraińsko-Żydowski Trójfaszyzm Halicza
Lista Zasiedziałej Ludności Okręgu Wyborczego Bydgoszczy.

- Kiedy ktoś ma urodziny, koniecznie należy odśpiewać piosenki urodzinowe we wszystkich językach jakie są reprezentowane na sali!

- Wśród krajów europejskich, tylko Polska śpiewa Sto lat na inną melodię. Reszta jedzie na melodię Happy birthday to you. No i mamy też większy i bardziej zróżnicowany repertuar urodzinowy.

- Wożenie pijanych ludzi w wózku sklepowym to fajna zabawa, ale niesie ze sobą ryzyko spektakularnego upadku.

- Kiedy odbywają się imprezy w Uniheim'ie (ta kuchnia naprawdę jest malutka) bardzo często impreza wychodzi na korytarz i Erasmusy rozłażą się po całym pięterku (właściwie po połowie). Bo i tak nikt już tam nie śpi!

- Kupiłem sobie kilo cytryn i słoik miodu. Tylko do herbatek!

- Przyjaciele to obok Family guy'a czołowy serial tego Erasmusa.

- W kościele zagrali Barkę! (Zagrali nie zaśpiewali).

- Potem szedłem (szłem) do sklepu jeszcze raz, bo zapomniałem a potem sobie przypomniałem (oczywiście jak już wróciłem z powrotem z zakupów) że w niedziele będzie zamknięte i bym sobie głodował przez cały dzień Boży.

- Coś optymistycznego na koniec: Gruszki nie spadają! <- Kliknij na to!

piątek, 16 stycznia 2009

Dekompozycja, nawracacze i inne impresje

- Austriacy mogliby trochę bardziej skwapliwie zasypywać chodniki tymi swoimi kamyczkami, bo wielokrotnie zdarzało mi się już ślizgać radośnie po chodniku, po ślizgawkach mających kilka metrów długości i o szerokości całego chodnika. Ja to się tym ubawie, ale starsi ludzie już nie.

- Dlaczego oni tak grzeją w budynkach! Jak się wchodzi z dworu do pierwszego lepszego sklepu, czy innych uniwersytetów, to człowiek momentalnie zaczyna się pocić. A ściąganie i zakładanie kurtki, kiedy niesie się stertę zakupów czy też książek nie jest fcale fajne!

- Sławoj Żiżek (ang. Slavoj Zizek), pomimo wyraźnych marksistowskich sympatii, to jedna z tęższych głów tego świata! I ciągle jeszcze żyje!

- Styczeń to chudy miesiąc i nie przelewa się. I jeszcze cena za pokój wzrosła o 4 euro! Skandal!!

- Update: DOSTAŁEM STYPENDIUM!!!!! (Drugą ratę od UE!!)

- Chopin to geniusz. (Jego Trio g-moll, no miodzio!)

- Katolicyzm w Austrii musi być w opłakanym stanie jeśli weźmie się pod uwagę niezwykle rozbudowaną działalność innych heretyckich grup religijnych:

1. Pierwsze natarcie Świadków Jehowy zbyłem uwagami o niedokładnym i stronniczym tłumaczeniu ichniej Biblii

2. Drugie natarcie już było bardziej cwane i coś tam o tłumaczeniach wiedziało. Próbowali nawet cosik zacytować. No i sru. I znowu się na tłumaczeniu przejechali, bo ja internet pod ręką mam:)

3. Mormoni są z góry na straconej pozycji z ich bajką o utracie ciągłości po śmierci pierwszych Apostołów i jakimś indiańskim profecie. Ale! Nieostrożnie zacytowałem Wystrzegajcie się fałszywych proroków A Ci do mnie, że Po owcach ich poznacie i mówiąc owoc zapodali mi księgę Mormona czy coś takiego.

4. Jak tylko znajdę coś co mi się nie będzie zgadzać z girard'owską interpretacją NT, to biedni ci Mormoni, (jeśli zaatakują ponownie rzecz jasna)!

- Połączenie sesji z Erasmusem daje ciekawe efekty w postaci intensywniejszych imprez, ale też w postaci luk osobowych.

- Pojawia się, też widmo rozstania, które krąży nad Klagenfurtem, a wraz z widmem pojawia się refleksyjno-nostalgiczny nastrój. Analiza klagenfurckiej senno-rzeczywistej atmosfery po troszku demaskuje zarówno tę senną jak i rzeczywistą część tutejszego bytowania.


I na koniec:

- Jeśli ktoś chce poczuć na własnej skórze prawdziwy scapegoating to niech spóźni się na bitwę śnieżkową. Widok piętnastu osób biegnących na Ciebie z dzikim okrzykiem (PIIIIJAAAATT!!!) i śnieżkami w ręku.. Masz wtedy z pół sekundy, żeby zorientować się, że jedyną słuszną opcją jest ucieczka. Trzy razy próbowali mnie dorwać. I za trzecim się udało! Broniłem się jak mogłem i nie tylko ja od śniegu mokry byłem przez tą gonitwę.

środa, 14 stycznia 2009

Beczka i dwie łychy

Beczka:

Mój współlokator Todd dzisiaj wyjechał! Za jakieś piętnaście godzin będzie w rodzinnym Kansas!

Pomimo tego, że zatykał prysznic.
Pomimo tego, że notorycznie zasłaniał okna, tak że wielokrotnie jedynym źródłem światła było blade światełko monitorków laptopowych.
Pomimo tego, że nie był specjalnie gadatliwy.
Pomimo tego, że oglądał po raz n-ty Gwiezdne wojny o trzeciej nad ranem.
Pomimo tego, że przez ostatnie dni musiałem wyrobić sobie nawyk pukania do własnego pokoju.

Będzie mi brakowało tego dużego skubańca i jego figofagodelicznych rysunków. Teraz jest tak strasznie pusto w pokoju. Na pewno następny współlokator będzie sodomitą i koprofagiem!

Łycha:
W internecie jest dostępny CAŁY Christmas show! Pierwsze wrażenie jakie miałem, kiedy obejrzałem ten film to:
Jak to! Przecież ja mam głos czysty, piękny i głęboki. A to jest jakaś beznadzieja. *
Ale, sam spektakl (pomimo mojego w nim udziału) można obejrzeć pod:

http://campustv.uni-klu.ac.at/?q=node/181

Potem klikamy na film starten i voila!

Łycha2: SPADŁ ŚNIEG!!
A że mróz trzyma to i śnieg trochę poleży!

* Cytat ukradłem Staszkowi.

poniedziałek, 12 stycznia 2009

Figofagodeliczność czyli studium nudy odc. 1

Minister właściwy do spraw gejowania poleca: w trakcie czytania tego wpisu należy słuchać tej oto piosenki:

http://pl.youtube.com/watch?v=q54LJ5RsqRw&feature=related

Oto co się dzieje kiedy człowiek czyta po niemiecku o euergetyzmie w czasach Imperium Romanum.




Zgolę wąsy, brodę, baki
i moje są chłopaki!!



Wszyscy wiemy, że to Grupa Laokoona była inspiracją dla Aniołków Charliego.

Doktor Frankenstein po środku i jej pomioty (tzn. dzieła) po bokach.

Huaha rowery dwa!

Zdjęcia wykonał pierwszy fotograf Mozartheim'u Sai. Całą galerię można zobaczyć pod:

niedziela, 11 stycznia 2009

Walpurgisnacht


Księżyc stracił wiele ze swej dawnej magii. Już sporo wody w Wiśle upłynęło od czasu kiedy dwójka dziarskich Amerykanów wylądowała na Księżycu i zebrała stamtąd ze sobą jakieś dwadzieścia kilogramów kamyczków. I pomimo tego, że już z dobre dwieście lat żyjemy w epoce rozumu, ciągle istnieje w ludziach pewne dziwne i z grubsza irracjonalne przeczucie.
Wystarczy bowiem spojrzeć na cienie rzucane przez trupioblade światło Księżyca w pełni, by przekonać się, że gdzieś w oddali jakiś nieszczęsny likantrop zmienia się właśnie w wilkołaka. By przekonać się, że na czarnym niebie szybują samotnie wampiry próbujące upolować te resztki niewiast o błękitnej krwi, które nie straciły jeszcze swego dziewictwa w przypływie jakiegoś fast-food'owego religijnego przeżycia.

Pomimo zimnowojennych wypraw na Księżyc ciągle nie możemy zasnąć w czasie pełni. Jakby jakaś siła wyciągała nas na spacer. Właśnie wtedy. Jakby coś kazało nam patrzeć na Księżyc w pełni, podobnie jak wiedziony pierwotnym instynktem wilk wyje do srebrnej tarczy rozświetlającej niebo.

Kiedy wreszcie oderwałem wzrok od Księżyca, jakby odruchowo spojrzałem za siebie. Idąc na imprezę do akademika Concordii, co jakiś czas sprawdzałem czy wszyscy mieli swoje cienie na miejscu. W nieoświetlonym Klagenfurcie światło Księżyca wyraźnie oplatało swoją poświatą wszystkie zacienione miejsca.
Byliśmy na głodzie prywatkowym. Pierwsza impreza w Nowym Roku. Musiało być z hukiem.

I było.

- Do You know that in polish the difference between the words water and vodka is just one letter? - żartuje z niezwykle silnym brytyjskim akcentem, wyraźnie zadowolony i dumny ze swojej niepospolitej wiedzy Tom
- Water is "voda" and vodka is "vódka" - ciągnie dalej swój żart
-Now that is one heck of a suprise, Tom - odpowiada niezwykle ubawiony całą sytuacją Piotr
Na twarzy Toma, pojawiły się nieznaczne oznaki myślenia
- Are You Polish??
Piotr skinął głową i wybuchnął śmiechem
- Vodka is the one coming of the tap right? - drąży dalej Tom, tym razem zwraca się już do dziewczyny siedzącej po drugiej, innej niż Piotr, stronie.

Ostatnie zdanie wypowiedziane przez lekko naprutego już Toma było po części prawdziwe. Wódka istotnie lała się strumieniami. Z braku soku za popitkę służyło piwo.

- Przepraszam, ja wódkę zapijam wódką!


Nie jest żadną tajemnicą, że alkohol w tajemniczy sposób tłumi działanie superego. Tracąc część swoich hamulców Piotr uwolnił się od cisnących go konwenansów. I poszedł na całość:

- Pamiętasz rozdział Wielki Inkwizytor w Braciach Karamazow Dostojewskiego...?

Nie wiem jak Laurie to robi, ale ona naprawdę pomyliła wodę z wódką. No nic, na pewno ewolucyjna adaptacja do zmian w środowisku. Przynajmniej tak tłumaczył to sobie mój głaskany Żubrówką umysł. Zara. MOMENT. Tom?? Laurie? Skąd tu się wzięli ci wszyscy ludzie?
Trzeba napomknąć, że impreza zaczęla się w małym, ale swojskim-polskim (z małą domieszką Chile) gronie.
Czas mijał na pogaduchach i zdążyło go trochę upłynąć, gdy do piwnicy w Concordii zawitała ekipa z Uniheim'u z jakimiś nieakademikowymi domieszkami. I zaczęły się tańce..

Odebrałem kurtkę z pokoju i około czwartej wyszedłem na mroźne światło Księżyca i jeszcze mroźniejsze powietrze. Powietrze było czyste, ale mimo to musiałem przetrzeć oczy. Na tym siarczystym mrozie stało z siedem osób. Jedna leżała na ziemi i chichrała się co niemiara. (Chilijczyk! Pomyślał Piotr)
Trzymający się płotu Ziom wytłumaczył mi szybko o co chodzi.
- P.... P......Pośmy jeszce Żołądkową Gorzką,... no fiesz, tą dla Viki otwoszyli.
Nie wiem dlaczego, ale słowa Żołądkowa Gorzka i Viki wymówił wyraźnie.

Będący jeszcze w stanie chodzić bez wspomagaczy Portugalczyk przejął pałeczkę i kontynuował wyjaśnienia. Po dłuższej chwili zrozumiałem, że chcą oni jechać do centrum do jakiegoś klubu. I zamówili taksówkę. (W tak zwanym międzyczasie udało nam się jakoś podnieść Chilijczyka z ziemi)
- Zaraz, zaraz! O czwartej nad ranem?
Umysł Portugalczyka nie była już jednak w stanie dokładnie ocenić o co chodzi.
Taksówka istotnie przyjechała po dłuższej chwili (A może krótszej chwili, ale przez ten mróz wydawało się, że dłuższej). Międzynarodowa ekipa wtoczyła się do taksówki wykrzykując coś tam, każdy w swoim języku. Było to jednak na tyle niezrozumiałe, że Hiszpanie nie rozumieli hiszpańskiego, a Polacy polskiego.

Okazało się, że taksówka jest za mała. Ludzie więc zaczęli wysiadać z drugiej strony. Kiedy już wszyscy wysiedli, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku zapłacono za taksówkę (nie jestem do końca pewien, kto zapłacił) i taryfa odjechała w siną dal. Pusta. Żegnały ją hiszpańsko-polskie przekleństwa.

Po powrocie do Concordii Ziom postanowił kupić jeszcze piwo (suszyło czy co?). Miał tylko banknot o wartości dziesięciu euro, toteż podszedł do automatu z napojami przyjmującym banknoty (Tak! Są w nich piwa i to różne rodzaje piw, cała Austria!). Po dobrych dziesięciu minutach, które upłynęły na próbach włożenia banknotu do niemiłosiernie małej szpary, Ziom się poddał. W przypływie przyjacielskich uczuć zapytałem:
- Tej, daj mi spróbować!
- Nie! Zepsuty jest! - mówiąc to, ziom kopnął automat i rozłożył się wygodnie w fotelu.
Na te wydarzenia Chilijczyk trzasnął otwartą dłonią, z całej siły w stół. Wpadł w zadumę. Na jego twarzy, podobnie jak wcześniej na twarzy Toma, pojawiły się oznaki myślenia.
- Ał, that hurts...

Nie wiem dlaczego powiedział to po angielsku. Chyba przez ten, krótki przebłysk myśli. Potem wrócił do hiszpańskiego. Odprowadzaliśmy go do Mozartheim'u dobre pół godziny (Normalnie to droga na siedem minut, spacerkiem w tempie austriackich emerytów).
Wypracowałem sobie wtedy taką oto teorię (Wtedy wydawała mi się ona niezwykle dobrze umiejscowiona w mojej wiedzy o fizyce!), iż każdy wypity litr alkoholu zwiększa wewnętrzną grawitację o dziesięć. I w myśl tej teorii Chilijczyk przyciągał do siebie wszelkiej maści samochody i drzewa. Jakby wypił więcej niechybnie zacząłby przyciągać Ziemię.

Wreszcie dotarłem do swojego pokoju, szybko rzuciłem okiem na łóżko mojego współlokatora. Jest! Śpi! Dotarł, udało mu się. Nie rozmyślając dłużej (A było to trudne) rzuciłem się do wygodnego wyrka. .....

Jakie było moje zaskoczenie, kiedy obudził mnie dziewczęcy głos! Kurde! Co? Mój współlokator przeżywa jakąś mutację zwrotną czy jak?
Wytłumaczenie było jednak o wiele prostsze niż to co proponował mój umysł. I o wiele bardziej oczywiste.

Kaca nie miałem.

sobota, 10 stycznia 2009

TUM czyli sosna rozdarta

Święta Bożego Narodzenia minęły niezwykle rodzinnie. Pasterka i piękna kolęda Pieśń o Narodzeniu Pańskim Franciszka Karpińskiego, napisana na melodię poloneza koronacyjnego polskich królów. Królów z czasów, o których dziś mało się już pamięta.

Wartość rodziny a zwłaszcza rodzeństwa docenić można wtedy właśnie, kiedy każde spotkanie jest jak święto. A święta to niezwykły i niesamowicie piękny czas! Czas, w którym zwierzęta mówią ludzkim głosem. Czas, w którym ludzie jednają się ze sobą. Czas prawdziwych cudów. Nie wolno jednakże zapominać o prawdziwej podstawie tych świąt. Jak napisał jeden z Antoninkowych Poetów. (http://slawomirski.blogspot.com).

(...)Dzieciom zawsze

Bogatego Gwiazdora

Samotnym właściwie też

Bogatego Gwiazdora

Gdzie szukać

Bogatego Gwiazdora.

Chciałbym poznać

Chciałbym poznać

Boga tego Gwiazdora.




Swego czasu profesor Ilski opowiadał jak to święta starożytnych Rzymian połączone były z zsakralizowanym obżarstwem. I dziś jest podobnie. Festiwal obżarstwa. Ale jakie to jedzenie!
Barszcz z uszkami, makowce, nieszczęsne karpie. Sam przyłożyłem się troszeńkę do przygotowań. (Jam nie chwaląc się to uczynił!) A wkład mój w postaci sernika, kosztowali wszyscy domownicy.
Jakże to domowe i polskie jedzenie różne jest od austriacko-akademickiego menu!


Jak jestem w Klagenfurcie myślami wracam do Poznania. Jak jestem w Poznaniu myślami wracam do Klagenfurtu. Nie będę się jednak specjalnie rozwodził gdyż o wiele lepiej napisał o tym (no prawie o tym, bo to zboczony futuryzmem umysł był. Mimo to pozwolę sobie jednak wiersz Moskwa wykorzystać i przeinaczyć sens pierwotny dla celów własnych) znany skądinąd Stanisław Młodożeniec:

tu-m czy-m ta-m?
tam - tam TAM -
TU-M- -
tam-tam TAM tam-tam-tam TAM
TU-M TU-M
czy-m tam-tam? tam-tam? czy-m tam?
TAM-M? TU-M?
czyli-m tam? -jeżeli-m tam to i tu-m
TUM-TUM
a i tam a i tam - - -
oj-ja JJAJ tam a i tu-m-
to-m i tam i tum
TUM!

poniedziałek, 5 stycznia 2009

Opowiadanie z epilogiem

Byliśmy gdzieś na wysokości Brna kiedy pociąg zatrzymał się gwałtownie. Słychać było pisk metalowych kół na których zacisnęły się również metalowe zębatki hamulce.
Podróżni, śpiący już od paru godzin, nie przewrócili się nawet na drugi bok. To po prostu kolejna stacja. Jedna z wielu na tej międzypaństwowej trasie.
Jednakże w moim przedziale obudzili się wszyscy. Kiedy pociąg zatrzymywał się gwałtownie, z półki nad głową wyślizgnęła się pokaźnych rozmiarów książka traktująca o Powstaniu Wielkopolskim. Przeleciała nade mną i spadła zakręconemu Słowakowi prosto na klatkę piersiową.
Nie zaklął po słowacku tylko dlatego, że książka wycisnęła z jego płuc całe prawie powietrze. Od razu zaczął się jednak śmiać na cały głos. Obudził on tym samym trzecią towarzyszkę mojej podróży. Polkę. Niezwykłej urody trzeba dodać. O miłym i ciepłym głosie. Kiedy zakręcony Słowak opowiedział jej co się stało wybuchnęła melodyjnym śmiechem. Szybko też zasnęliśmy po tym incydencie.

W tym miejscu trzeba zatrzymać się na chwilkę i odpowiedzieć sobie dlaczego to ego liryczne jechało w sześcioosobowym przedziale z miejscami siedzącymi skoro wcześniej wykupił nietani przecież bilet z rezerwacją w kuszetce? Aby odpowiedzieć na to pytanie należy się cofnąć w czasie o paręnaście godzin.

Na ławce w niespecjalnie dużym i nowoczesnym dworcu w Klagenfurcie siedzi pięć postaci. Jedna nagle wstaje. Sprawdza czy ma wszystkie bilety kolejowe na miejscu. Istotnie. Ma. Piotr trochę się uspokoił. Za dwadzieścia minut Piotr znowu sprawdzi czy ma bilety, tylko po to, żeby się upewnić i uspokoić. Gest Piotra mimetycznie powtarza Misty - Amerykanka z Kansas. Powtarza cały rytuał sprawdzania biletów. Wkłada rękę do torebki. Szuka. Nagle bladnie na twarzy.
- POO FACE! - krzyknęła zdenerwowanym głosem.
Okrzyk ten był w pełni usprawiedliwiony. Jej bilety leżały teraz cztery kilometry od dworca. Na półce w akademiku. Todd, amerykański współlokator Piotra, który właśnie tego dnia obchodził urodziny i jego najbliższa przyjaciółka Hope (z odległej Australii) również się zaniepokoili, chociaż całą sytuację skwitowali kilkoma żartami. Tylko Melissa z Wielkiej "Friendly Fire" Brytanii się trochę strapiła.
Misty szybko zatelefonowała do swojej współlokatorki.

Fatma oglądała właśnie kolejny turecki film, kiedy zadzwonił jej telefon komórkowy. Powoli nacisnęła spację by zatrzymać film. Jako, że Fatma posiada złote serce od razu zdecydowała się pomóc swojej zapominalskiej współlokatorce. Naprędce ubrała się i wybiegła z biletami. Ze wszystkich możliwych opcji dostania się na dworzec wybrała autobus. Tak, przecież autobusem dojedzie w dziesięć minut! Nie wiedziała jednak, że przyjedzie o minutę za późno.

Na dworcu, Todd czekał w głównym hallu by poinformować Fatmę, z którego peronu będzie odjeżdżał pociąg. Kiedy Fatma wjeżdżała ruchomymi schodami na kładkę nad peronami jej wzrok napotkał Hope stojącą przed odjeżdżającym pociągiem. Popatrzyła na pociąg i przez szybę zobaczyła Misty i śmiejącego się do rozpuku Piotra. Piotr nie wiedział wtedy jeszcze, że wszystkie miejsca w kuszetce będą już zajęte, i że odstąpi Misty miejsce leżące a sam będzie czytał książkę o Powstaniu Wielkopolski przez większość nocy. (A chciał ją skończyć już od dłuższego czasu). Nie wiedział też, że po drodze zgubi rękawiczki i czapkę i zmarznie na dworcu wiedeńskim na skutek siedemdziesięciominutowego opóźnienia pociągu.

Epilog:

Nawet praktycznie całkowicie nieprzespana noc nie była w stanie zmęczyć Piotra. Od kilku dni bowiem czuł w sobie taki przypływ energii, że gdyby nie natłok zajęć, wygrana batalia z biurokratycznym profesorem o przełożenie terminu egzaminu i przeimprezowane noce to niechybnie musiałby wybuchnąć. Skąd tyle siły? Zdaje się, że tego nie wiedział nawet on sam!