poniedziałek, 8 grudnia 2008

Rehersal weekend

W niedzielę około dziewiątej rano pewien austriacki student wychyla się przez okno. Przed chwilą obudził go jakiś cholerny raban dochodzący z dworu. Jakby, ktoś kredens ze szklaną wystawką rozwalał. Zobaczył dwóch studentów wiozących wózek sklepowy wypełniony szklanymi i pustymi butelkami po piwie, winie i wódce. Gdyby założył okulary dostrzegłby, że jedną z butelek była Grasovka, destiled in Poland (tak, pod tą nazwą sprzedają Żubrówkę za granicą). Gdyby w dodatku przetarł okulary, dostrzegłby źdźbło Turówki wonnej w butelce.
Co oni, do ciężkiej cholery, w niedzielę do skupu jadą? - Pomyślał zapewne.
Kliknij by podziwiać szczegóły.

Ale nie jechaliśmy do skupu w niedzielę. *
Cały weekend łącznie z poniedziałkiem (jakieś banking holiday czy coś akurat mają) wypełniały próby Christmas show, z racji tego, że bez przeszkód mogliśmy wreszcie mieć próby w największej sali wykładowej Uniwersytetu - Hörsall A, w której to w środę odbędzie się ów show. O ile próby w sobotę i niedzielę miały nas po prostu oswoić z układem przedmiotów na scenie, o tyle poniedziałkowa próba zdecydowanie budziła więcej emocji. Trzeba było też dostarczyć wszystkie potrzebne do przedstawienia przedmioty.
No i dostarczyliśmy.

Sam spektakl składa się z dziewięciu skeczy (i piosenki końcowej) przeplatanych krótkimi wstawkami hiszpańskiej grupy teatralnej. Żeby było ciekawiej Hiszpanie pojawiają się także sporadycznie w trakcie trwania pozostałych skeczy. Czasem jako niespodziewana Hiszpańska Inkwizycja, czasem przejeżdżają samochodem zabijając jakąś postać itd. Hiszpanie to nie jedyny running gag w programie. W kliku skeczach pojawia się pluszowa różowa świnka, by na końcu przelecieć nad całą salą. Dodatkowo łączność pomiędzy nie związanymi ze sobą skeczami zapewniają: używanie tych samych postaci w kilku skeczach czy powtarzanie niektórych fraz w różnych skeczach.

Jak już wspomniałem spektakl składa się z dziewięciu skeczy i piosenki końcowej. Co w tym wszystkim robi Piotr? Piotr był na tyle szalony, że bierze udział w pięciu skeczach. Jeden z nich, o różnicach między studentem zwykłym a Erasmusowcami, sam napisał i wyreżyserował (oczywiście przy niezłym wsparciu reszty grupy) a drugi, o buncie kur na farmie, współtworzył. W tych dwóch skeczach też muszę coś robić. Gram analogicznie: wykładowcę prezentującego różnice miedzy dwoma podgatunkami studentów i wieśniackiego farmera z Ohio. Dodatkowo gram nerda i króliczka doświadczalnego w skeczu o wymownej nazwie How to be cool. Pozostałe role polegają na śpiewaniu w chórze (He's the lumberjack and he's OK!) i przejściu się przez korytarz w Ministerstwie Głupich Kroków. Dodatkowo odpowiadam za położenie i wykorzystanie różowej świnki w poszczególnych scenach.

IEEEEEEEEE HAAAAAAAAAAA!


Hiszpański Inkwizytor nie występujący w tym programie.

Tyle o moich obowiązkach i występach. Na próbie generalnej okazało się, że to w cale nie tak fajnie grać w pięciu skeczach. Zwłaszcza kiedy trzeba się przebrać w trakcie przedstawienia, aż cztery razy. Szukanie wszystkich elementów stroju za sceną i po ciemku, kiedy ma się zaraz wyskoczyć na scenę w innym przebraniu jest dość stresogenne. Szybko więc wypracowałem genialną strategię "wszystko do kupy w jedno miejsce", która połowicznie rozwiązuje problem. Dobrze, że Hiszpanie kupują nam czas między skeczami bo inaczej byłoby naprawdę ciężko. Podziwiam ludzi, którzy przebierają się dwa razy w trakcie jednego skeczu! Dla udebilnienia sytuacji musieliśmy zwinąć cały sprzęt i stroje bo jutro, we wtorek w Hörsall A odbywają się wykłady. W środę będzie trzeba znowu to wszystko z powrotem przenosić. (Tak, dwa razy w tą i z powrotem)
Kiedy wychodziliśmy z Uniwerku bocznym wyjściem naszym oczom ukazały się piękne ośnieżone szczyty. Wreszcie, po dwóch tygodniach chmury wyleciały z klagenfurckiej kotliny! Dawno nie byłem tak zmęczony jak po całym dniu spędzonym na próbie generalnej. Powietrze było mroźne i świeże. Głodni jak wilki masowo wtoczyliśmy się do sklepów i nakupowaliśmy wszystko (a nawet więcej) co potrzeba do przyrządzenia obiadu i chyżo czmychnęliśmy do swych siedzib. W sumie tylko głód powstrzymywał mnie przed rzuceniem się na łóżko i odpłynięciu. Resztę dnia przespałem.
Teraz zostało tylko nerwowe wyczekiwanie do środowego wieczoru.

Hiszpański Farmer na Haju w Rumunii.


*Przez ostatni tydzień śnieg zdążył spaść, stopnieć, znowu spaść i znowu stopnieć.
Hałas spowodowany przez wózek pełen pustych szklanych butelek, powstawał z tej racji, iż w Klagenfurcie na ośnieżone chodniki nie wysypuje się piachu tylko małe kamyczki. Przez to, kiedy śnieg stopnieje nie ma wszędzie błocka. Dziewczyny mówią, że wolą piach, bo od kamyczków psują się buty. Myślę, że mój wibram to jakoś wytrzyma.
Przejeżdżając wózkiem po tych kamyczkach, powstawał naprawdę niemiłosierny hałas i czuliśmy się dość nieswojo prowadząc ten rabanotwórczy wózek przez środek osiedla. Szybko więc wpadliśmy na pomyśl przetransportowania wózka środkiem gładkiej ulicy.
Sam wózek wypełniony został dzięki masowej ilości imprez jakie odbyły się w Mozartheim'ie.
Prawdę mówiąc, był to tylko jeden z czterech wypełnionych po brzegi wózków.

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna