niedziela, 8 marca 2009

Ach to Ty!

Zima w Klagenfurcie kojarzy się bardziej z porannymi mgłami, ciągle zachmurzonym niebem i sporadycznymi deszczami niż ze śniegiem i ślizgawkami.
Kiedy tydzień temu przyjechałem ponownie do tej oazy lenistwa, jaką stanowi K-furt przywitała mnie właśnie taka syfiasta pogoda. Wyglądało na to, że jeszcze długo będzie się utrzymywać. Prognozy pogody nie zostawiały miejsca na wątpliwości.

Jednak poranne mgły się rozwiały.
Niebo się przerzedziło.
Deszcz przestał padać.
Resztki śniegu zdążyły stopnieć.

Akurat myłem naczynia, kiedy do pokoju niespodziewanie wlało się ciepło-pomarańczowe światło zachodzącego Słońca. Odbijało się od polskiej flagi, którą w końcu powiesiłem nad łóżkiem i wypełniło cały pokój. Wszedłem na szóste piętro i wyszedłem na balkon. Słońce właśnie chowało się za górami.
Następnego dnia zrobiłem sobie rowerowy spacer. Nic nie zasłaniało białych od śniegu szczytów otaczających Klagenfurt. Powietrze nie mogło być też bardziej czyste. Na drzewach, pomiędzy rozwijającymi się pąkami, śpiewały różne ptaki, które zdążyły już wrócić z południowych wakacji. Melodie, które wygrywały były niezłą odmianą od zimowego krakania gawronów.

Rower sam zaprowadził mnie nad jezioro. Siedząc na pomoście powoli chłonąłem otoczenie. Widok gór zmysłem dotyku. Dźwięk wody uderzającej o brzeg, zmysłem wzroku. Zaloty pięknie ubarwionych kaczorów i mniej pięknych, szarych kaczek, zmysłem słuchu. Nade mną, na wielkim błękicie, jaśniało włoskie prażące słońce, które próbowało ogrzać pozostałości zimowego powietrza.

*
*
*

Dziewięć miesięcy później komputer w karynckim biurze statystycznym odnotował silny wzrost urodzeń. Nikt, nawet najtęższe głowy sprowadzone z uniwersytetu, nie potrafił wyjaśnić tego dziwnego zjawiska. W kilku urzędniczych głowach zaświtała nawet nadzieja na przełamanie nieszczęsnej tendencji przyrostu naturalnego, która już od kilu lat spędzała im sen z oczu.

Wynik zdziwił nawet, będącego akurat w opozycji w karynckim Landtag'u, przewodniczącego partii socjalistów. Przecież tyle wydaliśmy na te prezerwatywy rozdawane w czasie kampanii wyborczej! Nie dość, że wybrali (45%!) tę nieszczęsną partię świętej pa..., tfu co też ja plotę, zmarłego Haider'a, to jeszcze to! Polityka to nie gala rozdania Oskarów, żeby wynagradzać zmarłych aktorów. Donnerwetter!
To wykrzykując prezes kopnął pobliski śmietnik, łamiąc tym samym jeden z palców u nogi. Donnerwetter! Powtórzył.

*
*
*

Kiedy wracałem z rowerowego spaceru nawet nie zwróciłem uwagi na zewsząd mnie otaczające plakaty wyborcze. Przypinając rower wziąłem głęboki wdech, a ciepłe powietrze wypełniło całe płuca.

Wróciłem do Klagenfurt'u.



EPILOG:

Następnego dnia, kiedy się obudziłem i wyjrzałem przez okno, zauważyłem, że pada śnieg. Donnerwetter!

Komentarze (3):

Blogger Staszek Krawczyk pisze...

+1 za kompozycję, +2 za pointę. :-)

9 marca 2009 23:52

 
Blogger Piotr Podróżnik pisze...

Tej! Gdzie pedeki dla Montaga!?

10 marca 2009 13:08

 
Blogger Staszek Krawczyk pisze...

LALALA, I can't hear you!

10 marca 2009 20:05

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna