piątek, 6 marca 2009

Historia pewnego plakatu

The Vagina Monologues.

Taki tytuł nosi najnowsza produkcja INEPT English Theatre. Wystawimy ją niedługo po Międzynarodowym Dniu Kobiet. Dwa razy. Dochód przeznaczymy dla organizacji charytatywnych wspierających kobiety.
Z racji mojej płci nie mogę jednak zagrać w TVM. Zamiast tego wspieram ekipę jako pan od świateł, pan od biletów i jako rozwiesiciel plakatów. Oto historia jednego z nich.

- Piotro! Weźmiesz ten plakat do Mozartheim'u. OK?
- Ok. Wezmę.

Kiedy dwie godziny później wychodziłem z sali, w której trwały próby, plakat leżał na stole. Spieszyłem się na trzygodzinne zajęcia z niemieckiego. Postać nowego nauczyciela stanowczo odstrasza od spóźniania się. O plakacie przypomniałem sobie nudząc się niemiłosiernie na niemieckim i uciekając do dziedziny moich myśli. Czekając na przerwę w zajęciach z niepokojem obserwowałem przez okno coraz intensywniej padający deszcz. Nie pamiętam co było tematem zajęć.
Nauczyciel wreszcie ogłasza przerwę. Zrywam się z miejsca i zdecydowanym, szybkim krokiem ruszam ku drzwiom. Na zewnątrz oberwanie chmury. Leje jak koń po wyścigach.
Szybki bieg do budynku, w którym odbywały się próby. Żeby jeszcze nie skończyli...
Dobiegam. Są! Właśnie zbierają się do wyjścia. Zastanawiają się jak ochronić plakaty przed deszczem.

Wziąłem swój plakat i włożyłem za sweter. Był całkiem spory i trochę wystawał. Będę musiał biec pochylony. Pani Prezes miała więcej problemu. Miała ze sobą jakieś trzydzieści plakatów i trzeba było je jakoś przetransportować. Bezpiecznie przetransportować. Działając bardziej instynktownie, niż myśląc, spojrzałem do śmietnika. Pusty. Wyciągnąłem więc worek foliowy i okryłem resztę plakatów. Genialne w swej prostocie. Sam się sobie dziwię.

Szybki bieg z powrotem na zajęcia. Tym razem też zdążyłem. Pojawił się jednak kolejny problem, którym był powrót z plakatem do akademika. Nie przestawało lać, a ja przyjechałem rowerem. Plakat włożyłem pod sweter i płaszcz i podtrzymywałem go jedną ręką. Drugą trzymałem kierownicę.

Kiedy kurs niemieckiego się skończył była już prawie dziewiąta wieczorem. W pozbawionym świateł Klagenfurcie było już ciemno. Jedynie potężna łuna bijąca od stadionu rozświetlała niebo. Ciszę sporadycznie rozdzierały okrzyki kibiców. Zasłuchując się w melodię śpiewaną tysiącami kibicowych głosów, nie rozróżniłem mroku nocy od równie mrocznego żywopłotu. Rezultaty mogły być dwa. Pierwszy to taki, że siłą impetu przebiję żywopłot i wyjadę drugą stroną. Drugi to kraksa. Los wybrał dla mnie tę drugą okoliczność.
Plakat ubrudził się błotkiem i trochę się pogniótł. Przez następne pół godziny próbowałem go doprowadzić do stanu możliwej wieszalności. Udało się.

Misja transport wykonana. Kolejnym zadaniem było wywieszenie plakatu na drzwiach frontowych. Potrzebna byłą tylko zgoda Studentsheimvertreter'a o uroczym przezwisku (które niezwykle trafnie oddaje jego wygląd i charakter) - Blabi. Problem z Blabim jest taki, że Blabi'ego jest wszędzie pełno. A jak ktoś jest wszędzie, to jest nigdzie. I rzeczywiście. Zwykle co chwilę na niego wpadałem jak na przykład biegał po schodach, albo jak wieszał jakieś ogłoszenia, albo jak po prostu szedł sobie gdzieśtam. Czasem można było go nawet złapać w jego pokoju.
Teraz, kiedy musiałem go znaleźć, zapadł się pod ziemię.

Istotnie. Blabi był tego dnia wyjątkowo zalatany. Obchodził urodziny. Kiedy wreszcie go znalazłem, bardziej leżał na ziemi niż stał. Dał mi kubek z szampanem i podetknął dyktafon pod twarz.
- Powiedz coś na moje urodziny. - wybełkotał.
Zaśpiewałem Sto lat.

Później zagadnąłem go o INEPT English Theater i plakat, ale jedyną odpowiedź jaką otrzymałem było to, że on też chce zagrać w następnym przedstawieniu.
Kiedy następnego dnia znalazłem go w swoim biurze od razu postawił pieczątkę na plakacie i złożył podpis. I jeszcze pożyczył taśmę klejącą. Idealna protokooperacja pomiędzy światem sztuki i światem polityki. Przynajmniej na małą skalę.

Oczojebnie różowy plakat zawisł na drzwiach Mozartheim'u. Dumnie informuje przechodniów o The Vagina Monologues.

Komentarze (1):

Blogger słowi_Anka pisze...

Ja to bym pewnie plakaty gdzieś posiała i się wbiła na ten stadion ;) P.S. Jeszcze pamiętam jak Bułgarska śpiewała Grasshoppers Zurych "Auf Wiedersehen" :D

7 marca 2009 18:04

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna