środa, 3 czerwca 2009

Breaking the Spring in Ligniano

Chaos. Geje i chaos.

Ligniano. Niby Włochy a wszędzie Austriacy. 95% ludzi w Ligniano to Austriacy. Mówią, że to za sprawą tej imprezy. 70% Austriaków to przypakowani faceci. Jestem pewien, że przynajmniej 40% z nich to geje.

Chaos. 230 euro poszło na alkohol. Szaleńcy. Dobrze, że miałem swoje Proseco! Jeszcze tylko Brie do wina i można jechać. W kieszeni karteczka z nazwami win i innych drinków, które powinienem spróbować będąc we Włoszech. Nie wiemy gdzie dokładnie jedziemy. Nie wiemy ile osób jedzie, Maria-Daniela zdecydowała się na dziesięć minut przed odjazdem jednego z samochodów.Nie wiemy czy będziemy mieć namiot i śpiwory. Nie wiemy ile będziemy nocować, ani ile będzie nas to kosztować. Chaos.

Trasa wiodła przez Alpy. Niezwykłe widoki, liczne tunele świadczące o ogromnej pracy i po godzinie jedzmy już po płaskich równinach Wenecji Julijskiej. Samochód prowadzi Stefan, Bułgar rzucający sprośnymi żartami. Pilotuje Piotro, który prowadzi jednocześnie pasjonującą rozmowę o ZSSR z Jasonem Woodym z UK. Michał próbuje zrozumieć co Ci ludzie do siebie mówią i podaje pićku. O innych samochodach i reszcie ludzi nie mamy zielonego pojęcia. Przez okno widzimy w oddali potężne błyski. Burza. Chaos.

Camping Sabbadioro the best place ever. You pay like a hotel, you live like a homeless. Tak Erasmusi, reklamują miejsce, w którym spaliśmy. Na miejscu czekała na nas już pierwsza część ekipy i trzy namioty. Zaanektowaliśmy jeden. The Tekkno Tent of Romanian Love wypełnili: Jason, Ilde, brat mój, Maria Daniela i postać ma skromna. Poczekaliśmy na resztę ludzi, którzy zjechali się po dwóch godzinach. W międzyczasie pan Kmieciu upomniał nas z pięć razy, że jesteśmy za głośno. Wreszcie zdecydowaliśmy się pójść na plażę, która okazała się leżeć 200 metrów od campingu.

Niebo było czarniejsze od samego morza. Ciepła woda obmywała brzeg tak jak ciepły wiatr smagał nasze twarze. Rozsiedliśmy się na leżaczkach i podziwialiśmy przedstawienie jakie przygotowała nam przyroda. Całe pajęczyny błyskawic odbijały się od złotych piasków Ligniano.
Całość przyprawiłem Proseco z serem Brie. Przesiedzieliśmy tam z dwie godziny delektując się chwilą, gdy nagle... jak nie zacznie padać. Schowaliśmy się pod zadaszeniem jednego z pobliskich barów. Bar był już zamknięty. Nie szkodzi to, gdyż ktoś i tak przytachał całą siatkę pełną przeróżnych alkoholi.

Odczekaliśmy z godzinę i biegiem ruszyliśmy do namiotów. Że dobiegła nas tylko trójka to już inna sprawa. Jak można się zgubić na prostym odcinku który wynosi 200 metrów? Już wiem jak. W każdym razie zdążyliśmy już dawno pozasypiać (a zimno było jak jasny gwint!), kiedy to Ilde musiał wpaść w grill, przewrócić go, potarzać się na ziemi, zgubić okulary i nakrzyczeć na pana Kmiecia. Kiedy wreszcie odzyskał swoje okulary wpadł do namiotu, by oznajmić wszystkim:
- HEY! HEY! I'm drunk!.
Jakbyśmy nie zauważyli.

Następnego dnia obudziliśmy się w miarę późno. Ja obudziłem się już o 8.00. Zdążyłem przespacerować się po plaży i doświadczyć momentu, w którym chmury rozwiały się odsłaniając błękit włoskiego nieba. Większość dnia spędziliśmy na plaży grając w nogę, siatkę, pływając w morzu, robiąc wycieczkę do centrum by kupić kebab-pizzę i obowiązkowe włoskie lody. Miodzio. Lambrusco z serkiem Brie smakowało wybornie. Po drodze zobaczyliśmy Spring break party na plaży. 90% sami przypakowani Austriacy, rozglądający się za dziewczynami. Postanowiliśmy zrobić swoją własną alternatywną imprezę. Wieczorem poszliśmy do centrum, tylko po to by pójść znów na plażę. Wszyscy byli pół lub całkowicie pijani. A zwłaszcza Jorge... (- Jorgeniooooooooooooooooo! - Grigoriooooooooooooooo! Te okrzyki słyszeliśmy przez cały wieczór i pół nocy). Jorgem trzeba było się zaopiekować, ale nie był to jakiś koszmarny ciężar.

Centrum Ligniano wyglądało mniej więcej jak Poznań na Sylwestra. Brakowało tylko fajerwerków. Impreza w austriackim stylu. Ludzie stoją i żłopią. Amen. Atmosfera spontaniczności wisiała w powietrzu. I wtedy to w tym kilkutysięcznym tłumie, ktoś wymówił moje imię. Wiedziałem, że Ona gdzieś tu będzie ale nie spodziewałem się, spotkać Jej w środku pijanego tłumu. W każdym razie pobyt w Ligniano nie mógł być lepszy.

Czas na anegdotkę:
Stoję sobie w kolejce do ustępu, a tu znienacka wyskakuje jakiś kolo w obcisłym różowym, obcisłym T-shircie i równie obcisłych białych szortach i zaczyna się do mnie przystawiać. Delikatnie i dyplomatycznie daję mu do zrozumienia, że nie jestem zainteresowany. A ten zaczyna obok mnie tańczyć. Wykonuję więc uniwersalny gest "talk to the hand", a on zaczyna mnie lizać po dłoni!!! Erasmusi zlewali z tego przez następny tydzień i próbowali się dorwać do mojej dłoni i ją polizać. Zboki.
Koniec anegdotki.

Sam wyjazd obfitował w o wiele więcej motywów godnych powtórzenia, ale nie tu miejsce na to.

Następny dzień był chłodniejszy, a fale w morzu wyższe. Nic tylko poskakać pod fale. Niestety był to także dzień powrotu. Ciekawe jest to, że dzięki niezwykłym włoskim znakom drogowym na autostradę trafiliśmy dopiero w Austrii...
Otrzepawszy piasek z włosów, zmęczony, położyłem się spać. Od tego tygodnia trzeba zacząć się brać ostro do roboty...

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna