wtorek, 23 czerwca 2009

Dekompozycja

Piotro wypadł z czasu, jest jak kość wyłamana w stawie.

Kiedy następuje prawdziwy koniec Erasmusa? Wtedy, kiedy Erasmusi nie mają już siły by imprezować. Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Kiedy wrócę do domu będę pewnikiem spał trzy dni pod rząd. Sesja, w czasie której co prawda jeździmy do Innsbrucku lub siedzimy na plaży, w połączeniu z wieczorami pożegnalnymi, które rozciągają się do późnych godzin nocnych, potrafią solidnie zmęczyć.

Dwa tygodnie ciągłego płaczu. Na początku jeszcze jakoś szło wstrzymać łzy, ale z każdą kolejną osobą było coraz ciężej. W końcu stanęło na tym, że płakaliśmy codziennie, kilka razy. Jadąc samochodem, jedząc lody, żegnając się, pakując i sprzątając pokój po raz trzeci bo ten zasrany David musiał przyczepić się do kilku niedomytych kafelków. Nie przypominam sobie abym kiedykolwiek w życiu tyle płakał. W pewnym momencie myślałem, że mój organizm nie ma już więcej łez, ale potem nadeszła moja kolej na wyjazd...

Nadszedł czas wakacji, jednak nie czuję się jak na wakacjach. Nadszedł czas odpoczynku, lecz nie mam siły odpoczywać. Zwykłe podniecenie towarzyszące letnim wakacjom tego roku się nie pojawiło. Czas został wyrwany z kontekstu.

Piotro wypadł z przestrzeni, jego dom jest wszędzie i nigdzie.

Świat. Świat, który zbudowaliśmy wspólnie, jedyny świat, który możemy prawdziwie nazwać swoim. Mogliśmy nazwać swoim. Świat, który właśnie ulega dekompozycji na naszych oczach i nie możemy zrobić nic by ten proces zatrzymać. Patrzyliśmy więc na siebie jak patrzy się na jesienne drzewo, które traci coraz więcej liści wraz z każdym podmuchem silniejszego wiatru.
Już na początku miesiąca pierwsze osoby zaczęły opuszczać Klagenfurt, potem jednak exodus przybrał masową skalę.

Erasmus Klagenfurt 2008/2009 przestał istnieć. Przynajmniej w samej stolicy Karyntii. Jednak, po Erasmusie nie ma prawdziwego powrotu. Niby to tylko pół/cały rok, ale zmiany są tak znaczące, że powrót do starego życia jest niemożliwy. Już teraz następują pierwsze małe zjednoczenia Erasmusów. Sam będę musiał wytrzymać i przeżyć jeden miesiąc by znów zobaczyć część Erasmusów i udać się wraz z nimi na Ukrainę by zobaczyć raz jeszcze piękną Linę.

Kiedy piszę te słowa, jestem już w miejscu, które zwykłem nazywać domem. Jednak nie czuję się jak w domu. Nigdzie nie będę się czuł jak w domu. Jak marksowskie widmo komunizmu, mój duch krąży po Europie. Po całym świecie. Myśli nie potrafią się skupić i uciekają we wszystkich możliwych kierunkach jednocześnie. Rzeczywistość staje się mniej wyraźna i rozmywa się coraz bardziej z każdą upływającą sekundą.

A Piotro wyzuty z czasu i przestrzeni egzystuje na granicy rzeczywistości.

Komentarze (2):

Blogger zofija pisze...

Bardzo wzruszający post. Po nim trochę bardziej rozumiem...

4 lipca 2009 21:34

 
Blogger Staszek Krawczyk pisze...

Wzruszający w istocie. I myślę, że zrozumiały. Tu nie będę się już rozpisywał, ale na pewno ten temat wróci w bezpośredniej rozmowie. Do zobaczenia!

5 lipca 2009 11:37

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna