sobota, 21 marca 2009

Die Jause

Jedyne co znajduję dobrego w austriackim jedzeniu to włoskie jedzenie.*

Nie wiem jak to się stało, ale w pewnym momencie zorientowałem się, że otoczony jestem włoskimi potrawami i przyprawami.

Wszystko smażę na oliwie. Zamiast kiszonych ogórków wcinam oliwki. Skibki smaruje niesamowitym pesto genovese (nie jest z Genewy tylko z miasta Krzysia Kolumba, Genui) albo zrobionego z suszonych na słońcu pomidorów peso siciliana. Czasem pesto ląduje na śmierdzącym lecz pysznym tyrolskim serze.
Na obiad wcinam pierożkopodobne Tortellini con fungi z sosem bazyliowym (sugo con basilico). A jak nie ma specjalnie czasu na obiad to kupuję PIZZĘ! Wiem, pizza niesamowita sprawa. Tyle, że jest zrobiona przez Włochów.
Na czyjekolwiek urodziny wcinamy torcik Tiramisu. Czasem trafia się panettone lub pandoro.
Na kursie z niemieckiego siedzę obok kolesia, którego rodzina od dwóch wieków produkuje wino.
Wcale nie tanie wino.


Jak wreszcie się ociepli to z chęcią pójdę na lody.
Włoskie.


*No może sery mają tutaj całkiem dobre.

PS. Nie wspominam tutaj o kuchni indyjskiej, która wymyka się wszelkim europejskim przymiotnikom, które próbują ją opisać.

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna