poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Touch of Erasmus

Kiedy wreszcie wróciliśmy z górskiej wyprawy nic nam się nie chciało. I to naprawdę nic.
Wycisnęliśmy wodę ze skarpetek. Buty suszyliśmy za oknem. Ubrania suszyły się na stojaku wystawionym na korytarz.
Tylko głód motywował nas do działania. Przynajmniej teoretycznie motywował. W dwadzieścia minut udało mi się zlecieć z łóżka na jeden z rozłożonych na ziemi materacy. Dziesięć minut później byłem już w kuchni. Jako, że w niedzielę sklepy są zamknięte na obiad było to co znaleźliśmy w szafie. Ryż z cynamonem i cukrem. Na skutek nieuwagi połowa ryżu zamieniła się w kleik. Trzasnęliśmy go dżemem i w sumie smakowało to to całkiem dobrze. Zwłaszcza, że nie mieliśmy zbyt dużego wyboru.

Jak udało mi się namówić ekipę na spacer nad jezioro pozostaje tajemnicą. Tajemnicą natomiast nie jest to, że trochę źle oceniłem czas spaceru nad jezioro i do kościoła na mszę prawie biegliśmy. Na koniec musieliśmy nawet podjechać samochodem. Te 10 minut zachodzącego słońca nad jeziorem było jednak całkiem przyjemne. Później znów znaleźliśmy się nad jeziorem, tym razem przyjechaliśmy już samochodem.
Wieczorem po raz kolejny, wpadło do pokoju parę Erasmusów przez co poszedłem spać jakoś po pierwszej.

A pobudka była o siódmej. Szybkie sprzątanie, jeszcze szybsze zakupy w Sparze i ruszyliśmy do Wiednia. Zwrot samochodu był trochę problematyczny. W sumie musieliśmy dotankować pięć litrów benzyny. Obsługa automatycznej stacji benzynowej przysporzyła nam nieoczekiwanych trudności. Ale w końcu wszystko się udało. A, wcześniej bagaże zostawiliśmy w schowku na dworcu.
Wiedeń to oczywiście niesamowita architektura i dość skupiona i w gruncie rzeczy mała starówka (jak na Weltmetropole, jak lubią określać Wiedeń Austriacy). Prawda jest taka, że więcej siedzieliśmy przy kwietnikach, leżeliśmy na trawie lub odpoczywaliśmy na jakichś placach, niż zwiedzaliśmy. Pewną razą, Wojtek wstał by zmobilizować grupę do dalszego zwiedzania. Wyciągnąłem ku niemu rękę , by pomógł mi wstać z trawnika. Wystarczyło tylko, że nasze palce się zetknęły i Wojtek runął na trawę i zaczął grzać się na słońcu. A było ciepło. To właśnie jest prawdziwy Touch of Erasmus.
Przy okazji, udało nam się załapać na dwa małe koncerty muzyki klasycznej w kościele św. Piotra. Jakoś nie zachwyciły. Może dlatego, że trochę przysypiałem. Po zapadnięciu zmroku Wiedeń stał się klimatyczniejszy. Oświetlone budynki i paląca marijuanę młodzież dodawały atmosferki. Powolnym krokiem doszliśmy do dworca.

W pociągu obgadaliśmy pewną tajną inicjatywę i graliśmy w RPG. Sesję udało nam się dokończyć dopiero w Polsce na trasie Katowice- Poznań. Z sesji warto zapamiętać krytyczny pech fabularny, czyli moment, kiedy wszystko się rozpieprza. Przynajmniej dla jednego gracza. Fajny motyw.

Myślę, że każdemu z przyjezdnych udało się posmakować ociupinkę erasmusowego życia. Czy to przez wieczorki pokerowe, spontaniczne zloty do pokojów, gotowanie dziwnych potraw, podróże czy wyjście z jednej imprezy tylko po to by iść na drugą (Julek pamiętasz tę chmarę rowerów?).

Zmęczeni, niewyspani, ale zadowoleni wysiedliśmy w końcu w Poznaniu. Jak tylko dotarłem do domu włączyłem Facebook'a. Okazało się, że Julian już tam na mnie czekał. Był już dotknięty przez Erasmusa.

Komentarze (1):

Blogger Staszek Krawczyk pisze...

Wielkie dzięki za relację!

"Skarby mieczowi spustoszą złodzieje/
Pieśń ujdzie cało, tłum ludzi obiega".

22 kwietnia 2009 19:30

 

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna