sobota, 2 maja 2009

Polaków powrót i inne sprawy

W czwartek wieczorem do Klagenfurtu zawitała zeszło-semestrowa ekipa z Polski w sile trzech ludzi. Karolina, Marcin i Andrzej. Korzystając z majowego weekendu wpadli na moment do Klagenfurtu, organizując tym samym innym Erasmusom ich plany. Zaczęło się od powitania. Cała trójka zakotwiczyła się w miejscu ich ostatniego pobytu czyli w Concordii. Jednakże Mozartheim nie próżnował.
Bea i Cris, dwie Hiszpanki przygotowały, tradycyjnie już, sangrię, tortillę i tosty na słodko. Nad oknem zawisł barwny napis: Bienvenidos!
Zgaszone światła i nerwowe szepty wyczekiwania. Wreszcie słychać jak idą korytarzem. Nie wiem, czy się spodziewali tego wybuchu czy też nie, w każdym razie było wesoło ( i o to chodzi).
Jednakże głośna zabawa i muzyka połączona z informacją o tym, że szykuje się jakieś przyjęcie powitalne poskutkowało, w odwiedzinach osób, których nie do końca kojarzyliśmy. Felipe po prostu ich wyprosił i zakluczył drzwi. Trochę szkoda, bo przez to polska ekipa nie zdążyła poznać paru Erasmusów z tego semestru. Dlaczego impreza nie przeniosła się do piwnicznego pokoju socjalnego, pozostaje zagadką historii.

Zagadką pozostaje też to, że wyszedłem z pokoju za Francuem, Jeromem i dwoma dziewczynami. Gaworzyliśmy przez dobrą godzinę, aż w końcu dziewuchy zdecydowały się, że wrócą na Uniparty, które tak się złożyło, miało miejsce tego samego dnia. Jerome rzucił na mnie, krótkie spojrzenie. Dialog, który rozegrał się wtedy pomiędzy nami, zasługuje na jakąś nagrodę (Pulitzera czy coś w ten deseń). W każdym razie dwie minuty później szliśmy już na Uni party.
Problemem jest to, że wstęp na Uniparty to aż 7 euro (dwa obiady). Przy wejściu należy pokazać przedramię, na którym powinien znajdować się stempel umożliwiający wejście. Opracowałem więc naprędce zuchwały plan. Mieliśmy udawać pijanych zagranicznych studentów, którzy mają problem z podwinięciem rękawa. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że chociaż ten jeden raz, plan właściwie zadziałał! Uniparty, jak każda z imprez na uniwerku była do bani. Zmyliśmy się więc po półtorej godziny by przypadkiem trafić do akademika Uniheim, gdzie rozpoczynało się właśnue Afterparty.

Poszedłem spać dobrze po piątej. Niektórzy z Afterparty, którzy biorą także udział w nadchodzącym przedstawieniu (Cam, Jason, Stefan, Teresa i Nadja) wpadli na magiczny pomysł by iść do centrum na Big Mac'a. Skończyło się to tym, że zjedli po kebabie i tak zamarudzili, że praktycznie wrócili prosto na próbę. Sam też zaspałem i spóźniłem się dwadzieścia minut. Kiedy pędziłem na rowerze, by odrobić stracony spóźnieniem czas, minąłem zniszczonego Jasona, który powoli człapał na próbę.

Cały dzień spędziłem na podładowywaniu akumulatorów, gdyż wieczorem szykowała się kolejna impreza, tym razem w Concordii.
Imprezy w Concordii są najlepsze. Sami przygotowujemy muzykę, a ekipa jest głównie Erasmusowa, czego chcieć więcej.
Z ciekawszych wydarzeń z tej imprezy należy wypunktować co następuje:
a) rozmowę, którą odbyłem z Tomem (- Nie pijesz? - Nie. - Nie palisz? - Nie. - Nie bierzesz narkotyków? - Nie - To co robisz, żeby mieć fun? - Obrażam ludzi). Istotnie, Tom jest mistrzem sarkazmu, i to w najwyższej brytyjskiej formie.
b) kameralny koncercik jaki urządził Tom (tym razem to Tom, Amerykanin) i Cameron na pianinie. Co mnie urzekło najbardziej to jazzowa interpretacja pop-ścierwa Günthera (Ding Dong Song), jaką stworzył Tom. Naprawdę nie sądziłem, że można stworzyć tak niezwykłą i czarującą nadbudowę na tak gównianej podstawie. Po pięknym koncercie Tom napruł się tak mocno, że trzeba było go odnieść do pokoju. Podobno ludzie z Uniheimu wyznaczają sobie kolejki, kto będzie zajmował się Tomem po danej imprezie.

Oczywiście następnego dnia o 10.00 mieliśmy stawić się na próbie.
Stawiliśmy się o 11.00.

Komentarze (0):

Prześlij komentarz

Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]

<< Strona główna